Paleta Too Faced Chocolate Bon Bons

Recenzja i swatche



Która z Nas nie lubi pięknych opakowań od Too Faced czy Benefit? Ta paletka pod tym względem nie różni się od pozostałych czekolad. Już samo jej otwieranie powoduje przypływ pozytywnych emocji, gdyż trafia w Nasz najczulszy zmysł - węch. I nie jest to byle jaki zapach moje Drogie. To zapach produktu, który wszystkie uwielbiamy czyli czekolady! Opakowanie jest zdecydowanie na +. Metalowa kasetka zamykana jest na magnes, co uchroni nasze paznokcie przed złamaniem czy zdarciem lakieru podczas jej otwierania. Jeśli obawiacie się, że takie rozwiązanie może spowodować jej otworzenie się podczas przewożenia, to muszę przyznać, że ja podróżowałam z nią już kilka razy, włożoną między ubrania i nic jej się nie stało. Paletka zawiera lusterko, a w opakowaniu dołączone są 3 propozycje makijaży - bardo przydatne dla początkujących!


W środku otrzymujemy 14 cieni w kształcie serduszek i 2 prostokąty (co jest bardzo praktycznym rozwiązaniem, gdyż odcienie najjaśniejsze zużywają się najszybciej). Kolory bardzo uniwersalne, można nimi wykonać zarówno dzienny jak i wieczorowy makijaż. Ponadto każdy kolor oczu będzie mógł używać wszystkich załączonych cieni, gdyż są to głównie odcienie brązów, beży i róży, które pasują każdemu. Przyznam, że to właśnie przekonało mnie do jej zakupu. Wcześniej nie nabyłam paletek Too Faced, ponieważ ich kolorystyka nie do końca trafiała w moje gusta- w jednej był niebieski cień, którego z pewnością nie użyłabym ani razu, a w drugiej zbyt dużo odcieni złotych i miedzianych, w których wyglądam tragicznie. 



Cienie są super łatwe w nakładaniu - nawet laik poradzi sobie ze zrobieniem nimi cudownego makijażu. Dlaczego? Dlatego, ze ich blendowanie to BAJKA. Dosłownie. Mam kilka paletek innych firm typu Urban Decay, Sleek, Estee Lauder, ale z żadną nie pracuje mi się tak łatwo. Dlatego właśnie to Bon Bons wybieram do codziennego, porannego makijażu, kiedy jak wiadomo, czasu jest mało, a niezawodność produktu w cenie,. No właśnie - dlaczego niezawodność? Po pierwsze, cienie nie osypują się podczas nakładania, więc nie muszę martwić się o ewentualne ścieranie połowy zrobionego już makijażu (choć wiem, że niektóre dziewczyny na wizażu skarżyły się, że tak, ale ja nakładam je zawsze na bazę, więc może to jest różnica). Po drugie wszystkie kolory świetnie utrzymują się w ciągu dnia. Nic się nie rozmazuje, nie osypuje, kolory nie zlewają się w papkę jednego koloru. Po 8 h wyglądają nadal tak jak je nałożyłyśmy. Dodatkowy + dla firmy za to, że te cienie naprawdę nie uczulają. Dla porównanie powiem Wam, że zwykle nie maluję dolnej powieki - z założenia nigdy. Powód jest prosty - moje oczy łzawią przy wszystkich cieniach nałożonych w tych okolicach co po kilku minutach doprowadza do tego, że ani z cieni, ani z korektora, ani z niewodoodpornego tuszu nic nie zostaje. Te cienie pod tym względem są niesamowite! Bez problemu mogę pomalować nimi dolną powiekę i oczy w ogóle nie łzawią!



Co do samej kolorystyki. 
Znajdziemy tam dwa bardzo jasne odcienie - Satin Sheets (który jest naprawdę satynowym kolorem, lekko opalizującym na róż/złoto) oraz Divinity (kremowy, ma malutkie drobinki, których na oku nie widać, a dają efekt rozświetlenia).
Następnie paleta róży czyli Sprinkles (jaśniutki róż, idealny do makijażu glow/baby face), Cotton Candy ( średni odcień ciepłego różu) oraz Totally Fetch ( ostry róż wpadający w fuksję, moim zdaniem bardzo fajny na dolną powiekę do podkreślenia brązowego makijażu).
Brązy są reprezentowane przez Cashew Cheew ( ciepły, delikatny beż, idealny do modelowania oka w załamaniu), Pecan Praline (chłodny odcień jasnego brązu wpadającego w szarość, do podkreślenia załamania w chłodnym makijażu), Almond Truffle (średni brąz, taki, który powinien znaleźć się w każdej uniwersalnej paletce, idealny do dziennego makijażu), Molasses Chip (brąz opalizujący na złoto, ale muszę przyznać, że jest to piękny złoty kolor, który pasuje do każdego koloru oczu), Mocha (średni matowy brąz, dość ciepły), Bordeaux ( ciepły, ciemny brąz, fajny do wymodelowania zewnętrznego kącika i podkreślenia dolnej powieki), Malted (mój ulubiony kolor, ciemny czekoladowy brąz z delikatnymi opalizującymi na złoto drobinkami, które są jednak na tyle rzadkie, że nienachalne a pięknie wydobywają brązowy makijaż oka) oraz najciemniejszy Dark Truffle ( bardzo ciemny brąz z drobinkami).
Ponadto w paletce znajdziemy jeszcze Cafe au Lait (bardzo jasny srebrny, wpadający w beż, do wewnętrznego kącika, bardzo błyszczący), Earl Grey ( pięknie wydobywa zielony kolor oczu, gdyż jest to zieleń właśnie ale wpadając w czerń na oku, bardzo udany odcień) oraz Black Currant (jak sama nazwa wskazuje jest to kolor oberżyny, z drobinkami, na oku wypada rewelacyjnie).

Od lewej: Divinity, Satin Sheets, Sprinkles

Od lewej: Cafe Au Lait, Cotton Candy, Totally Fetch, Black Currant

Od lewej: Molasses Chip, Bordeaux, Malted, Dark Truffle

Od lewej: Almond Truffle, Cashew Chew, Pecan Praline, Mocha

I na koniec: Earl Grey

Paletka Too Faced Chocolate Bon Bons, o której wydawało by się, że jest tylko tanim chwytem reklamowym okazała się prawdziwą rewelacją. W dodatku tańszą niż Naked od Urban Decay, a muszę przyznać, że jakościowo dużo lepszą. 

 Pozdrawiam!

Demakijaż, oczyszczanie, kremy, toniki podczas kuracji Izotretynoina (Izotek, Aknenormin)

Często pytacie mnie w mailach lub w komentarzach jaką pielęgnację najlepiej stosować w trakcie leczenia izotretynoiną. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że nasza skóra w trakcie kuracji bardzo się zmienia i na różnych jej etapach ma inne potrzeby. Postanowiłam więc podzielić pielęgnację na etapy kuracji, ponieważ uważam, że w ten sposób łatwiej każdemu z Was będzie znaleźć to czego szuka.


Etap 1 - Miesiąc 0 - 3

Jest to czas, w którym nasza skóra zaczyna intensywnie się oczyszczać, pojawia się coraz więcej wyprysków, cera staje się zaczerwieniona, wrażliwa, podrażniona. Zwróćmy więc uwagę, aby zmywać makijaż produktami delikatnymi, przeznaczonymi do skóry wrażliwej, suchej, skłonnej do podrażnień. Jednocześnie pamiętajmy, że makijaż musi być usunięty bardzo dokładnie. Lepiej, żeby były to żele do mycia twarzy niż płyny micelarne, ponieważ pocieranie buzi wacikiem może pogarszać stan skóry. Jeśli chcecie stosować tonik, to polecam taki, który rozpyla się jak mgiełkę - schłodzi i delikatnie ukoi podrażnioną skórę.Nie pocieramy buzi ręcznikiem! Najlepiej w tym okresie przyciskać delikatnie do twarzy jednorazowy ręcznik/papier toaletowy. W ten sposób nie rozsiewamy bakterii i dbamy o czystość naszej buzi, która podczas kuracji jest hiperwrażliwa. Następnie nakładamy krem - nie wcieramy, tylko lekko rozsmarowujemy. Dobrze, aby był to krem przede wszystkim nawilżający, kojący podrażnienia, regenerujący i bogaty - w końcu przez noc nasza skóra ma się zregenerować. Rano lepiej przemyć buzię delikatnie samą wodą. Potem rozpylamy mgiełkę i nakładamy delikatny krem na dzień do skóry suchej. Następnie makijaż.

Przykładowa pielęgnacja
Demakijaż - żel Be beauty bez drobinek / Cetaphil / żel do mycia twarzy Bioderma do skóry wrażliwej
Tonik - Tołpa białe kwiaty/ Evree tonik różany 
Krem - Mediderm /  Avene Cold Cream / Sylveco (na dzień lekki, na noc w słoiczku) / pod oczy Sylveco (stosuję go do dziś, prawdziwa rewelacja, gdyż ja podczas kuracji miałam bardzo suche powieki) / Ziaja AZS



Etap 2 - Miesiąc 4-6

Zwykle w tym okresie wypryski są sporadyczne. To co nas niepokoi to zaczerwienione blizny, przebarwienia, bardzo sucha skóra, która często się łuszczy oraz jest skłonna do alergii. Rytuał mycia buzi powinien pozostać bez zmian. To co natomiast powinniśmy zmienić to krem. Powinien być przede wszystkim regenerujący. Na niektórych kremach napisane jest, że są przeznaczone do stosowania podczas kuracji dermatologicznych i na te warto postawić. Nie używamy żadnych mechanicznych peelingów, kremów rozjaśniających przebarwienia (działają one tylko na przebarwienia wynikające z hiperpigmentacji a nie trądzikowe), maści z witaminą C, kwasami, olejkiem z drzewa herbacianego. Dlaczego? Nasza skóra, choć wygląda lepiej bo już bez ropnych zmian nadal jest bardzo wrażliwa. Te kosmetyki siłą rzeczy podrażniają skórę, a nie robią nic lepiej niż izotretynoina. Pamiętajcie, że to jest Wasz główny lek złuszczający i regenerujący naskórek. Gwarantuję, że w zupełności Wam to wystarczy i przebarwienia szybko znikną a blizny spłycą się i zbledną. 

Przykładowa pielęgnacja
Krem Uriage Restructurant/ Tołpa Czarna Róża / Korres Wild Rose / Sylveco


Etap 3 - Miesiąc 6-9

Przebarwienia w tym okresie powinny już solidnie zblednąć, blizny być płytsze, pryszcze nie występować. Pod koniec leczenia często też zmniejszana jest stopniowo dawka leku więc nasza skóra może nie być już aż tak sucha i podrażniona. Możemy zacząć stosować lżejsze kremy na dzień. Powinnyśmy już też móc zmywać podkład płynem micelarnym bez obaw, że razem z fluidem odejdzie też skóra (pół żartem, pół serio). Po zaprzestaniu leczenia jeszcze przez pół roku nie powinno się chodzić na zabiegi kwasami, peelingi mechaniczne, mikrodermabrazję, laser frakcyjny. Po upłynięciu 6 miesięcy od kuracji możemy sobie takie zabiegi wykonywać w celu rozjaśnienia pozostałych przebarwień oraz wyeliminowania ewentualnych blizn.

Przykładowa pielęgnacja
Demakijaż - płyn micelarny Bioderma sensibio / płyn micelarny Garnier do skóry wrażliwej
Tonik - Tonik Sylveco / Tonik i płyn micelarny w jednym Yves Rocher Hydra Vegetal
Krem na dzień - Uriage Restructurant (można go stosować na dzień i na noc)/ Clinique moisture surge intense / Iwostin Purritin Rehydrin/ Pharmaceris R Lipo - Rosalgin
Krem na noc zostawcie taki jak wyżej, silnie regenerujący






Pozdrawiam, Ola

Roztwór koloidalny srebra, kolargol - czy działa na trądzik?

Wiele z osób czytających tego bloga zmaga się problemem trądziku. W aptekach nagminnie sprzedawany jest (bardzo tani z resztą) roztwór koloidalny srebra (kolargol), który ma być rzekomym lekarstwem na wiele dolegliwości, między innymi trądzik. Pytanie jednak - czy to w ogóle ma prawo działać?
Czym właściwie jest kolargol?

Kolargol (roztwór koloidalny srebra) to surowiec farmaceutyczny do produkcji licznych leków, głównie dermatologicznych i okulistycznych, w skład którego wchodzi srebro, białko i żelatyna. Nie da się go jednak kupić w aptece! To co faktycznie w niej kupujemy pod tą samą nazwą jako suplement to odrobina kolargolu rozpuszczona w ogromnej ilości wody.

Co niby leczy srebro koloidalne?

Odpowiedź na to pytanie powinna brzmieć - wszystko. A jak podaje strona
 trądzik, AIDS, alergie, zapalenie wyrostka robaczkowego, zapalenie stawów, grzybica, zapalenie pęcherza moczowego, pasożyty krwi, zakażenie krwi, czyraki , oparzenia, rak Candida, cholera, zapalenie jelita grubego, zapalenie spojówek, zapalenie pęcherza moczowego, zapalenie skóry, cukrzyca, czerwonki, egzema, zapalenie błony śluzowej żołądka, rzeżączka, katar sienny, liszajec, niestrawność, zapalenie rogówki, trąd, białaczka, toczeń, zapalenia naczyń chłonnych, borelioza, malaria, zapalenie opon mózgowych, infekcje pasożytnicze: wirusowe, bakteryjne zapalenie płuc i grzybicze, zapalenie opłucnej, prostaty, świąd odbytu, łuszczyca, nieżyt nosa, reumatyzm, grzybice, szkarlatynę, łojotok, posocznica, półpasiec, raka skóry, gronkowce i paciorkowce, grypę żołądkową, kiłę, gruźlice, zapalenie migdałków, przewlekłe pęcherzykowe zapalenie rogówki, brodawki, drożdże, wrzody żołądka, wirusy zwierzęce i inne zastosowania weterynaryjne, grzybicze i wirusowe choroby roślin.


Jak działa srebro koloidalne?

Prawdziwe srebro koloidalne ma działania grzybo-, bakterio- i wirusobójcze (przynajmniej in vitro udowodnione). Czytając jednak liczne strony internetowe spotkałam się z takimi "naukowymi" doniesieniami na jego temat, że nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Większość dostępnych w sieci artykułów pisana jest przez osoby nie mające ewidentnie żadnej wiedzy chemicznej, biologicznej lub medycznej (nawet najmniejszej). Dla przykładu:

  • W przeciwieństwie do antybiotyków farmaceutycznych, które niszczą enzymy wirusów tak samo jak enzymy komórek naszego organizmu, srebro koloidalne pozostawia "nasze" enzymy nienaruszone, ponieważ mają zupełnie inną budowę niż enzymy pierwotnego życia jednokomórkowego. W ten sposób srebro koloidalne jest całkowicie bezpieczne dla ludzi, gadów, roślin i wszystkich wielokomórkowych organizmów.  Źródło  Po pierwsze antybiotyki również nie działają na "nasze" enzymy, gdyż przeważnie stosowane antybiotyki albo hamują syntezę ściany komórkowej (której komórki zwierzęce nie posiadają) albo działają hamująco na enzymy (ale wyłącznie bakteryjne). Po drugie jeśli srebro jest całkowicie bezpieczne dla wszystkich wielokomórkowych organizmów to niestety dla grzybów też to samo przez się wyklucza jego działanie grzybobójcze  (btw. na tej samej stronie wyświetla się również reklama "cudownego preparatu" o zawartości śrebra - 50 ppm :D)
  •  W numerze British Medical Journal z 15 grudnia 1917 r. J. Mark Howell pisze, iż stwierdzono, że koloidalne srebro jest pomocne w przywracaniu czynności trąbek Eustachiusza oraz w zmniejszaniu kataru nosowo – gardłowego. Źródło - serio? powoływanie się na rzeczy z 1915 roku to już lekka przesada tym bardziej, że pierwszy antybiotyk - penicylina - została wykryta w 1938 roku... 
  •  Mechanizm, który pozwala na pozbycie się wirusów i bakterii, jest skuteczny także podczas leczenia nowotworów. Guzy nowotworowe powstają wtedy, gdy rozregulowuje się proces powstawania nowych tkanek, a srebro potrafi zahamować ten stan. Źródło - ciekawe, naprawdę nie wiem jak srebro miałoby sprawić że "ureguluje" się proces tworzenia komórek, może autor mi wyjaśni?


Nie chcę tutaj rozpoczynać dyskusji na temat jego skuteczności w ogóle (choć moim zdaniem, po przeczytaniu licznych artykułów naukowych skuteczność jest właściwie żadna). Skupmy się na trądziku - srebro koloidalne stosowane do przemywania twarzy ma leczyć naszą skórę. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy - srebro koloidalne, które wykazywało jakiekolwiek, choćby najmniejsze pozytywne działanie zdrowotne musi być stosowane w odpowiednim stężeniu (przynajmniej 70%). W suplementach sprzedawanych w aptekach stężenie to podawane jest w PPM (a 1 ppm to 0.0001 %). Sami więc możecie ocenić czy "leczenie" tym środkiem odniesie skutek (chyba tylko placebo...). 

Najgorsze jest to, że niektóre firmy "mamią" ludzi w desperacji, chorych na poważne schorzenia, tymi śmiesznymi informacjami... Nie dajcie się nabrać!



Wigilijny french w niecodziennym lecz klasycznym wydaniu



Dziś chciałabym Wam pokazać klasyczny manicure, który możecie wykorzystać na imprezę Wigilijną. French w klasycznym lecz niecodziennym wydaniu! W dodatku... mega prosty!


Na początku przedstawiam gwiazdy tego manicure, czyli lakier Golden Rose Matte w kolorze czarnym oraz Quick Dry Top Coat również z Golden Rose.



Najpierw malujemy całą płytkę paznokcia na kolor pięknej matowej czerni, a następnie na końcówki, tak jak w zwykłym frenchu nakładamy błyszczący top coat. Tutaj ważna uwaga - odczekajcie przynajmniej 5 minut aż czarny lakier wyschnie ponieważ jeśli tego nie zrobicie to top coat rozpuści Wam lakier.

Oczywiście manicure możecie wykonać też na paznokciach w kształcie prostokątów. Wygląda to nawet bardziej efektownie! Ja jednak postawiłam na klasyczny kształt, gdyż przy prostokątach paznokcie często mi się łamią.






Dajcie znać jak Wam się podoba!

Post Mikołajkowy

Dziś przyjemny dzień, nie tylko dlatego, że prezentami jesteśmy obdarowywani, ale również dlatego, że możemy podarować coś innym. Ja w tym roku musiałam być wyjątkowo grzeczna dlatego, że Mikołaj przyniósł mi wszystko o czym marzyłam. Zapraszam na krótki foto - post i oczywiście 
pochwalcie się swoimi wymarzonymi prezentami!



 Na początek trio The Manizers sisters. Zawsze chciałam mieć chociaż jedną z nich a tym szczęśliwsza jestem że mam w jednym opakowaniu wszystkie trzy!



Zestaw Too Faced to ich kultowa maskara Better than sex oraz cudowny, matowy bronzer i zapachu czekolady. Przyznam się, że już go wypróbowałam i o ile na początku obawiałam się, że będzie za ciemny do mojej jasnej cery o tyle okazało się, że cudownie się blenduje i użyty z umiarem daje niesamowity efekt.



Na koniec dwa lakiery PUPA w kolorze mięty oraz delikatnego różu. Miętę zostawię sobie na cieplejsze miesiące natomiast róż jest nieodłącznym elementem stylizacji moich paznokci w towarzystwie zwykle innych, bardziej stonowanych kolorów. Moim ulubieńcem był do tej pory ESSIE Figi ale kto wie, być może zmienię faworyta.

A Wy co dostałyście od Mikołaja?

Trądzik - moja druga twarz.


Dziś post będzie bardzo osobisty... Jakiś czas temu obejrzałam ten oto filmik. Oczywiście zrobił na mnie wrażenie jednak pozostawiłam go bez odpowiedzi. Kilka dni temu byłam jednak świadkiem sytuacji, która popchnęła mnie do jego odgrzebania. Makijaż dla wielu kobiet to przyjemny poranny rytuał, dzięki któremu w ciągu 10 minut zyskują +100 punktów do pewności siebie. Odrobina podkładu i tuszu do rzęs jest w stanie naprawdę zdziałać cuda. Są jednak wśród Nas kobiety, którym to wcale nie zajmuje 10 minut. Dla których nie jest to przyjemność, ale smutna codzienna konieczność. Które nie dodają sobie w ten sposób pewności siebie, a starają się przetrwać w dzisiejszej dżungli idealnych wizerunków kreowanych przez media. Ich największym kompleksem jest trądzik.

https://www.youtube.com/watch?v=WWTRwj9t-vU


Wydaje Wam się, że przesadzam? 
A czy cierpiałyście kiedyś z powodu trądziku nasilonego w takim stopniu jak u youtuberki powyżej? Lub gorszego? Jeśli nie, to nie macie pojęcia o czym mówię. Osobiście nie miałam nigdy aż takich problemów ze skórą jak dziewczyna powyżej. Mój trądzik był  mniejszy, przybierał formę raczej podskórnych grudek niż ropnych wykwitów. Nie zmienia to jednak faktu, że doskonale wiem co czuje zarówno ona jak i inne dziewczyny (oraz mężczyźni) borykający się z tym problemem.

Nie istniałam bez makijażu. 
Dosłownie i w przenośni. Absolutnie nigdzie nie pokazywałam się nieumalowana. Bez podkładu nie poszłam nawet po bułki do sklepu. Wstydziłam się trądziku przed moim chłopakiem do tego stopnia, że gdy zmyłam makijaż to od razu gasiłam światło, a pierwsze co robiłam wstając rano to biegłam do łazienki się umalować. Nienormalna, pomyślicie... Ja z perspektywy czasu też tak uważam. W głowie osoby borykającej się z tym problemem nie jest to jednak takie proste. Myśl o tym, że inni mogliby zobaczyć jak wyglądam bez podkładu przerażała mnie. Widziałam i słyszałam komentarze ludzi na temat osób, które mają trądzik. Zdolność kamuflowania się opanowałam do perfekcji. Cały makijaż zajmował mi wtedy około 30 minut (co teraz wydaje mi się nie do pomyślenia, gdyż zajmuje mi to góra 10 minut). Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie. Gdy gdzieś wychodziłam często sprawdzałam w lustrze czy na pewno makijaż się trzyma i wygląda jak należy. Nosiłam ze sobą w torebce masę korektorów, podkładów i pudrów "na wszelki wypadek". Ciągle próbowałam nowych podkładów i kremów przeciwtrądzikowych. Wydawałam na to naprawdę fortunę. Jak się pewnie domyślacie nic nie skutkowało. Miałam obsesję na punkcie mojego wyglądu. Ciągle przeglądałam się w lustrze, bacznie obserwując czy wyskakują mi nowe pryszcze. To było nie do zniesienia. W końcu przeszłam kurację Izotretynoiną, dzięki której całkowicie pozbyłam się mojego największego kompleksu. Możecie mówić, że to nic takiego, że trądzik ma przecież w jakimś okresie swojego życia prawie każdy. Pamiętajcie jednak, że u niektórych to nie przechodzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wraz z opuszczeniem liceum. Buzia jest wizerunkiem człowieka. Naszą najważniejszą dla innych częścią ciała. Wiecie, że pewne badania udowodniły, że w związkach w których ludziom najbardziej z całego ciała podobają się ich twarze są dużo trwalsze niż te w których osoby jako ulubioną część ciała partnera podają inną niż buzia? Zakochujemy się w czyjejś twarzy, to ją wspominamy gdy jesteśmy daleko i za nią tęsknimy, to ją całujemy, to ją na co dzień oglądamy. Nie da się ukryć kompleksu, który na niej występuje pod ubraniem. Jedyne czym możemy się okryć to makijaż.

Dzisiejsze media kreują obraz idealnego ciała, cery, figury. Ideał, który dla większości z Nas jest nieosiągalny. Miliony młodych kobiet próbuję jednak go dogonić, często dramatycznymi sposobami. Dlaczego? Ze strachu - przed złośliwymi komentarzami, wstydem, brakiem akceptacji ze strony otoczenia, zostawieniem przez chłopaka, byciem odrzuconym. Najgorsze jest jednak to, że sami sobie taką przestrzeń wykreowaliśmy.
Wiele z tych "strachów" istnieje tylko w naszej głowie.

Yonelle CC krem - recenzja

Jesteście po 40 roku życia? A może macie bardzo suchą skórę? Widzicie na swojej buzi już pierwsze zmarszczki? Czy żadne kremy nie zapewniają Wam odpowiedniego nawilżenia skóry? Jeśli na któreś z tych pytań odpowiedziałyście TAK - ten post jest dla Was!


Marka Yonelle nie kusiła mnie niczym specjalnym oprócz pięknych opakowań. Trochę o niej słyszałam, ale firma celuje w klientki po 40 roku życia więc nie interesowałam się nią specjalnie. Jakiś czas temu doszła do mnie jednak opinia, że nie powinnyśmy na siłę używać kremów przeznaczonych do naszego wieku, ale do wieku naszej skóry i jej potrzeb. Z racji tego, że mam bardo bardzo suchą skórę pod oczami i na powiekach postanowiłam wypróbować próbkę ich kremu pod oczu. I co? Okazał się rewelacją. W związku z tym, gdy tylko zobaczyłam krem CC na promocji w Douglasie za 39 zł - od razu do kupiłam!


Kilka słów o marce...

Misja firmy mówi "Nie sztuką jest zastosować w kosmetykach wszystkie najnowsze aktywne składniki. Sztuką jest sprawić, by przebiły się one przez barierę naskórka, która na ogół jest nie do pokonania. Wtedy mogą skutecznie działać. To największe wyzwanie kosmetologii XXI wieku."

Założycielki firmy odkryły brytyjski wynalazek objęty patentem farmaceutyczno-kosmetycznym jakim są nanodyski. To nic innego jak płaskie krążki wypełnione substancjami aktywnymi, które mogę je transportować, aż do 14 warstwy naskórka. Dzięki tym właściwościom kosmetyki infuzyjne potrafią wnikać w głębsze warstwy skóry niż zwykłe kremy i działać lepiej przeciwzmarszczkowo oraz nawilżająco.

O założycielkach...

Markę założyła biolog Jolanta Zwolińska oraz dr nauk chemicznych i kosmetolog Małgorzata Chełkowska. Firma powstała z zamiłowania obu Pań do kosmetycznych nowości. Zapewniam Was, że te kobiety doskonale znają się na tym co robią. Jedna z nich wiele lat kierowała działem badań znanej firmy kosmetycznej. Druga pracowała dla marek takich jak Soraya czy Dermika. Następnie założyła własny Beauty Instytut, który wielokrotnie był chwalony za najwyższą jakość usług.

O nagrodach...

Mimo, że marka istnieje dopiero od 2013 roku już doczekała się wielu nagród kosmetycznych. Między innymi nie ominęła ich nagroda Doskonałość roku 2014 Twojego stylu w kategorii Ekskluzywne kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Qltowy Kosmetyk 2014 przyznał natomiast marce nagrodę za serię Infusion. In Style nagrodziła firmę tytułem Best Beauty Buys 2014 dla liftingującego kremu infuzyjnego. Elle Polska nadała tytuł kosmetyk roku 2015 Progresywnej Nanomasce. Glamour natomiast postanowiła docenić H2O Infuzyjne Płatki S.O.S. pod oczy uznając je za najlepszy luksusowy kosmetyk pod oczy 2015.

O skuteczności...

Firma chcąc zapewnić swoim klientom skuteczność produktów prowadzi liczne badania, monitorujące efekty stosowania ich kosmetyków. Prowadzone są one wysokospecjalistycznymi technikami wykorzystującymi metody optyczne, laserowe oraz mechaniczne.Wyniki niektórych z nich możecie podejrzeć tutaj. Jestem szczególnie zainteresowana ich działaniem przeciwzmarszczkowym, ponieważ pomimo młodego wieku, widzę już pierwsze mimiczne zmarszczki na czole, które jak na razie są płytkie, ale jak wiadomo lepiej zadziałać wcześniej niż później!

Co ja myślę?

Mój krem CC jest u mnie dopiero kilkanaście dni, ale muszę przyznać, że w tych upałach, które ostatnio nawiedzają Nasz cudowny kraj, sprawdza się świetnie! Zauważyłam, że mimo mojej suchej skóry pod ten krem nie muszę stosować żadnego dodatkowego nawilżenia. CC od Yonelle ma typową, kremową konsystencję, bardzo łatwo się go nakłada. Nie pozostawia żadnych smug, nie wchodzi w zmarszczki ani nie pozostawia nieestetycznych śladów przy włosach czy brwiach. Jego kolor idealnie stapia się z moją cerą, pozostawiając super naturalny efekt (w kolorówkach drogeryjnych klasyfikuję się w lecie mniej więcej w połowie). Moim zdaniem wystarczająco kryje wszelkie niedoskonałości, choć wiadomo, że nie jest to krycie pełnie, raczej oceniłabym je jako średnie, typowe dla CC kremów. Wchłania się bardzo szybko, a skóra pozostaje po nim miękka i wygładzona. Dodatkową przyjemność czerpiemy z jego nakładania, gdyż naprawdę pięknie pachnie i pozostawia na Naszej buzi efekt healthy glow, który ja wprost uwielbiam! Utrzymuje się bardzo długo nawet w ostatnie upalne dni, równocześnie nie przeciążając Naszej skóry. Nie spływa, nie zbiera się nieestetycznie w załamaniach. Na pewno cery mieszane będą musiały przypudrować nosek, ponieważ tam nie utrzyma się cały dzień, jednak cery suche powinny być zadowolone. 
Na minus tylko filtr - SPF 10 to trochę za mało jak na letnie dni. Na plażę czy całodzienną wycieczkę na słońcu ten CC na pewno się nie nada, gdyż jego ochrona jest po prostu za mała (tu jednak polecam Wam BB krem od Clinique, któy ma SPF 30 i w ostatni upalny weekend świetnie sprawdził mi się na całodziennie wypady na basen! Pomimo kąpieli w basenie i moczenia całej buzi nic a nic się na niej nie opaliłam!). Muszę przyznać jednak, że jako miejski filtr jest w sam raz i w tej formie na pewno sprosta Waszym oczekiwaniom.
Podsumowując - polecam ten CC nie tylko kobietom około 40, ale również młodym, których skóra potrzebuje regeneracji i nawilżenia. U mnie w tej formie sprawdza się na medal!

Poniższe zdjęcia nie są w żaden sposób "poprawiane"!





Próbowałyście kosmetyków tej firmy? Byłyście z nich zadowolone?


EOS - czy faktycznie jest się czym zachwycać?

Dziś spróbujemy rozprawić się ze sprawą osławionych balsamów do ust EOS. Czy faktycznie są warte zwrócenia na nie oka? Zapraszam!
  

 Na blogach niedawno była fala na balsamy do ust EOS. Wszyscy chwalą, mówią, że idealnie nawilżają, że zajady znikają, mają piękny zapach, idealną konsystencję... cóż... Ja się nie zgadzam. Absolutnie. I już na wstępie mówię, że nie będzie to pochlebna recenzja.


Przed EOSem byłam zachwycona balsamami do ust z Blistex (o których pisałam tutaj). Nadal nie znalazłam nic co by je pokonało. Widząc jednak te wszystkie pochlebne opinie o magicznych jajeczkach postanowiłam sobie takie sprawić. Wybrałam zapach sweet mint, który jest naprawdę cudowny. Co więc sprawia, że jestem z tego produktu tak niezadowolona? Przede wszystkim to, że gdy używałam Blistexów to NIGDY nie miałam spierzchniętych ust (nawet w zimie), nie pękały mi kąciki ust, nie miałam zajadów, ani suchych skórek. Każda szminka wyglądała na tym balsamie idealnie, a nawilżenie utrzymywało się bardzo długo (choć wiem, że wiele z Was ma na ich temat inne zdanie, co tym bardziej skłania mnie do stwierdzenia, że to jak te balsamy działają zależy od stanu naszych ust). Nie wiem co mnie podkusiło, żeby kupić EOSa, naprawdę nie wiem. Chociaż nie... sory - wiem - chęć posiadania czegoś nowego i pozytywne opinie o tym produkcie. Głupia. Jednak może przejdźmy do właściwej recenzji.


Balsam przychodzi do nas w pięknym opakowaniu, które absolutnie nie ściera się w torebce i po miesiącu użytkowania nadal wygląda bardzo estetycznie. Produkt ma idealną konsystencję - nie nakłada się za dużo ani za mało, nie jest zbyt miękki ani zbyt twardy. Zapach jest przepiękny, w moim przypadku miętowy i utrzymuje się bardzo długo na ustach, jednak nie jest męczący. Na ustach pozostawia delikatną poświatę, jak to zwykle mają w zwyczaju pomadki niekoloryzujące. I to by było na tyle jeśli chodzi o plusy.

Przejdźmy do minusów...

Nawilżenie jakie otrzymujemy przy tym balsamie jest... zerowe. Serio. Dla mnie EOS praktycznie w ogóle nie nawilża. Jedyne co robi to fizycznie jest na naszych ustach. Ciągle robią mi się przy nim zajady, suche skórki, oblizuję usta bo są przesuszone. A dodam, że jest przecież lato, więc warunki pogodowe nie są takie aż znowu ciężkie. W zimie przy Blistexie zajad zdarzył mi się raz na rok, a przy EOSie mam je co chwile, w dodatku nie chcą się nim leczyć. Żeby ten balsam działał to musiałabym chodzić nim wysmarowana chyba cały czas! A w praktyce używam takich kosmetyków tylko rano, pod każdą szminkę oraz na noc. W dodatku balsam wcale nie utrzymuje się długo na ustach. Krótko mówiąc, totalna porażka. A cena? 20 zł za taki badziew to gruba przesada! Blistexa mam za 10 zł. Nie polecam.

A jak tam Wasze odczucia z używania EOSów? Jesteście zadowolone?