must know,

Wigilijny french w niecodziennym lecz klasycznym wydaniu

12:07 Unknown 12 Comments



Dziś chciałabym Wam pokazać klasyczny manicure, który możecie wykorzystać na imprezę Wigilijną. French w klasycznym lecz niecodziennym wydaniu! W dodatku... mega prosty!


Na początku przedstawiam gwiazdy tego manicure, czyli lakier Golden Rose Matte w kolorze czarnym oraz Quick Dry Top Coat również z Golden Rose.



Najpierw malujemy całą płytkę paznokcia na kolor pięknej matowej czerni, a następnie na końcówki, tak jak w zwykłym frenchu nakładamy błyszczący top coat. Tutaj ważna uwaga - odczekajcie przynajmniej 5 minut aż czarny lakier wyschnie ponieważ jeśli tego nie zrobicie to top coat rozpuści Wam lakier.

Oczywiście manicure możecie wykonać też na paznokciach w kształcie prostokątów. Wygląda to nawet bardziej efektownie! Ja jednak postawiłam na klasyczny kształt, gdyż przy prostokątach paznokcie często mi się łamią.






Dajcie znać jak Wam się podoba!

12 komentarze:

must know

Post Mikołajkowy

20:19 Unknown 15 Comments

Dziś przyjemny dzień, nie tylko dlatego, że prezentami jesteśmy obdarowywani, ale również dlatego, że możemy podarować coś innym. Ja w tym roku musiałam być wyjątkowo grzeczna dlatego, że Mikołaj przyniósł mi wszystko o czym marzyłam. Zapraszam na krótki foto - post i oczywiście 
pochwalcie się swoimi wymarzonymi prezentami!



 Na początek trio The Manizers sisters. Zawsze chciałam mieć chociaż jedną z nich a tym szczęśliwsza jestem że mam w jednym opakowaniu wszystkie trzy!



Zestaw Too Faced to ich kultowa maskara Better than sex oraz cudowny, matowy bronzer i zapachu czekolady. Przyznam się, że już go wypróbowałam i o ile na początku obawiałam się, że będzie za ciemny do mojej jasnej cery o tyle okazało się, że cudownie się blenduje i użyty z umiarem daje niesamowity efekt.



Na koniec dwa lakiery PUPA w kolorze mięty oraz delikatnego różu. Miętę zostawię sobie na cieplejsze miesiące natomiast róż jest nieodłącznym elementem stylizacji moich paznokci w towarzystwie zwykle innych, bardziej stonowanych kolorów. Moim ulubieńcem był do tej pory ESSIE Figi ale kto wie, być może zmienię faworyta.

A Wy co dostałyście od Mikołaja?

15 komentarze:

izotretynoina,

Trądzik - moja druga twarz.

19:47 Unknown 17 Comments


Dziś post będzie bardzo osobisty... Jakiś czas temu obejrzałam ten oto filmik. Oczywiście zrobił na mnie wrażenie jednak pozostawiłam go bez odpowiedzi. Kilka dni temu byłam jednak świadkiem sytuacji, która popchnęła mnie do jego odgrzebania. Makijaż dla wielu kobiet to przyjemny poranny rytuał, dzięki któremu w ciągu 10 minut zyskują +100 punktów do pewności siebie. Odrobina podkładu i tuszu do rzęs jest w stanie naprawdę zdziałać cuda. Są jednak wśród Nas kobiety, którym to wcale nie zajmuje 10 minut. Dla których nie jest to przyjemność, ale smutna codzienna konieczność. Które nie dodają sobie w ten sposób pewności siebie, a starają się przetrwać w dzisiejszej dżungli idealnych wizerunków kreowanych przez media. Ich największym kompleksem jest trądzik.

https://www.youtube.com/watch?v=WWTRwj9t-vU


Wydaje Wam się, że przesadzam? 
A czy cierpiałyście kiedyś z powodu trądziku nasilonego w takim stopniu jak u youtuberki powyżej? Lub gorszego? Jeśli nie, to nie macie pojęcia o czym mówię. Osobiście nie miałam nigdy aż takich problemów ze skórą jak dziewczyna powyżej. Mój trądzik był  mniejszy, przybierał formę raczej podskórnych grudek niż ropnych wykwitów. Nie zmienia to jednak faktu, że doskonale wiem co czuje zarówno ona jak i inne dziewczyny (oraz mężczyźni) borykający się z tym problemem.

Nie istniałam bez makijażu. 
Dosłownie i w przenośni. Absolutnie nigdzie nie pokazywałam się nieumalowana. Bez podkładu nie poszłam nawet po bułki do sklepu. Wstydziłam się trądziku przed moim chłopakiem do tego stopnia, że gdy zmyłam makijaż to od razu gasiłam światło, a pierwsze co robiłam wstając rano to biegłam do łazienki się umalować. Nienormalna, pomyślicie... Ja z perspektywy czasu też tak uważam. W głowie osoby borykającej się z tym problemem nie jest to jednak takie proste. Myśl o tym, że inni mogliby zobaczyć jak wyglądam bez podkładu przerażała mnie. Widziałam i słyszałam komentarze ludzi na temat osób, które mają trądzik. Zdolność kamuflowania się opanowałam do perfekcji. Cały makijaż zajmował mi wtedy około 30 minut (co teraz wydaje mi się nie do pomyślenia, gdyż zajmuje mi to góra 10 minut). Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie. Gdy gdzieś wychodziłam często sprawdzałam w lustrze czy na pewno makijaż się trzyma i wygląda jak należy. Nosiłam ze sobą w torebce masę korektorów, podkładów i pudrów "na wszelki wypadek". Ciągle próbowałam nowych podkładów i kremów przeciwtrądzikowych. Wydawałam na to naprawdę fortunę. Jak się pewnie domyślacie nic nie skutkowało. Miałam obsesję na punkcie mojego wyglądu. Ciągle przeglądałam się w lustrze, bacznie obserwując czy wyskakują mi nowe pryszcze. To było nie do zniesienia. W końcu przeszłam kurację Izotretynoiną, dzięki której całkowicie pozbyłam się mojego największego kompleksu. Możecie mówić, że to nic takiego, że trądzik ma przecież w jakimś okresie swojego życia prawie każdy. Pamiętajcie jednak, że u niektórych to nie przechodzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wraz z opuszczeniem liceum. Buzia jest wizerunkiem człowieka. Naszą najważniejszą dla innych częścią ciała. Wiecie, że pewne badania udowodniły, że w związkach w których ludziom najbardziej z całego ciała podobają się ich twarze są dużo trwalsze niż te w których osoby jako ulubioną część ciała partnera podają inną niż buzia? Zakochujemy się w czyjejś twarzy, to ją wspominamy gdy jesteśmy daleko i za nią tęsknimy, to ją całujemy, to ją na co dzień oglądamy. Nie da się ukryć kompleksu, który na niej występuje pod ubraniem. Jedyne czym możemy się okryć to makijaż.

Dzisiejsze media kreują obraz idealnego ciała, cery, figury. Ideał, który dla większości z Nas jest nieosiągalny. Miliony młodych kobiet próbuję jednak go dogonić, często dramatycznymi sposobami. Dlaczego? Ze strachu - przed złośliwymi komentarzami, wstydem, brakiem akceptacji ze strony otoczenia, zostawieniem przez chłopaka, byciem odrzuconym. Najgorsze jest jednak to, że sami sobie taką przestrzeń wykreowaliśmy.
Wiele z tych "strachów" istnieje tylko w naszej głowie.

17 komentarze:

makijaż,

Yonelle CC krem - recenzja

11:23 Unknown 12 Comments

Jesteście po 40 roku życia? A może macie bardzo suchą skórę? Widzicie na swojej buzi już pierwsze zmarszczki? Czy żadne kremy nie zapewniają Wam odpowiedniego nawilżenia skóry? Jeśli na któreś z tych pytań odpowiedziałyście TAK - ten post jest dla Was!


Marka Yonelle nie kusiła mnie niczym specjalnym oprócz pięknych opakowań. Trochę o niej słyszałam, ale firma celuje w klientki po 40 roku życia więc nie interesowałam się nią specjalnie. Jakiś czas temu doszła do mnie jednak opinia, że nie powinnyśmy na siłę używać kremów przeznaczonych do naszego wieku, ale do wieku naszej skóry i jej potrzeb. Z racji tego, że mam bardo bardzo suchą skórę pod oczami i na powiekach postanowiłam wypróbować próbkę ich kremu pod oczu. I co? Okazał się rewelacją. W związku z tym, gdy tylko zobaczyłam krem CC na promocji w Douglasie za 39 zł - od razu do kupiłam!


Kilka słów o marce...

Misja firmy mówi "Nie sztuką jest zastosować w kosmetykach wszystkie najnowsze aktywne składniki. Sztuką jest sprawić, by przebiły się one przez barierę naskórka, która na ogół jest nie do pokonania. Wtedy mogą skutecznie działać. To największe wyzwanie kosmetologii XXI wieku."

Założycielki firmy odkryły brytyjski wynalazek objęty patentem farmaceutyczno-kosmetycznym jakim są nanodyski. To nic innego jak płaskie krążki wypełnione substancjami aktywnymi, które mogę je transportować, aż do 14 warstwy naskórka. Dzięki tym właściwościom kosmetyki infuzyjne potrafią wnikać w głębsze warstwy skóry niż zwykłe kremy i działać lepiej przeciwzmarszczkowo oraz nawilżająco.

O założycielkach...

Markę założyła biolog Jolanta Zwolińska oraz dr nauk chemicznych i kosmetolog Małgorzata Chełkowska. Firma powstała z zamiłowania obu Pań do kosmetycznych nowości. Zapewniam Was, że te kobiety doskonale znają się na tym co robią. Jedna z nich wiele lat kierowała działem badań znanej firmy kosmetycznej. Druga pracowała dla marek takich jak Soraya czy Dermika. Następnie założyła własny Beauty Instytut, który wielokrotnie był chwalony za najwyższą jakość usług.

O nagrodach...

Mimo, że marka istnieje dopiero od 2013 roku już doczekała się wielu nagród kosmetycznych. Między innymi nie ominęła ich nagroda Doskonałość roku 2014 Twojego stylu w kategorii Ekskluzywne kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Qltowy Kosmetyk 2014 przyznał natomiast marce nagrodę za serię Infusion. In Style nagrodziła firmę tytułem Best Beauty Buys 2014 dla liftingującego kremu infuzyjnego. Elle Polska nadała tytuł kosmetyk roku 2015 Progresywnej Nanomasce. Glamour natomiast postanowiła docenić H2O Infuzyjne Płatki S.O.S. pod oczy uznając je za najlepszy luksusowy kosmetyk pod oczy 2015.

O skuteczności...

Firma chcąc zapewnić swoim klientom skuteczność produktów prowadzi liczne badania, monitorujące efekty stosowania ich kosmetyków. Prowadzone są one wysokospecjalistycznymi technikami wykorzystującymi metody optyczne, laserowe oraz mechaniczne.Wyniki niektórych z nich możecie podejrzeć tutaj. Jestem szczególnie zainteresowana ich działaniem przeciwzmarszczkowym, ponieważ pomimo młodego wieku, widzę już pierwsze mimiczne zmarszczki na czole, które jak na razie są płytkie, ale jak wiadomo lepiej zadziałać wcześniej niż później!

Co ja myślę?

Mój krem CC jest u mnie dopiero kilkanaście dni, ale muszę przyznać, że w tych upałach, które ostatnio nawiedzają Nasz cudowny kraj, sprawdza się świetnie! Zauważyłam, że mimo mojej suchej skóry pod ten krem nie muszę stosować żadnego dodatkowego nawilżenia. CC od Yonelle ma typową, kremową konsystencję, bardzo łatwo się go nakłada. Nie pozostawia żadnych smug, nie wchodzi w zmarszczki ani nie pozostawia nieestetycznych śladów przy włosach czy brwiach. Jego kolor idealnie stapia się z moją cerą, pozostawiając super naturalny efekt (w kolorówkach drogeryjnych klasyfikuję się w lecie mniej więcej w połowie). Moim zdaniem wystarczająco kryje wszelkie niedoskonałości, choć wiadomo, że nie jest to krycie pełnie, raczej oceniłabym je jako średnie, typowe dla CC kremów. Wchłania się bardzo szybko, a skóra pozostaje po nim miękka i wygładzona. Dodatkową przyjemność czerpiemy z jego nakładania, gdyż naprawdę pięknie pachnie i pozostawia na Naszej buzi efekt healthy glow, który ja wprost uwielbiam! Utrzymuje się bardzo długo nawet w ostatnie upalne dni, równocześnie nie przeciążając Naszej skóry. Nie spływa, nie zbiera się nieestetycznie w załamaniach. Na pewno cery mieszane będą musiały przypudrować nosek, ponieważ tam nie utrzyma się cały dzień, jednak cery suche powinny być zadowolone. 
Na minus tylko filtr - SPF 10 to trochę za mało jak na letnie dni. Na plażę czy całodzienną wycieczkę na słońcu ten CC na pewno się nie nada, gdyż jego ochrona jest po prostu za mała (tu jednak polecam Wam BB krem od Clinique, któy ma SPF 30 i w ostatni upalny weekend świetnie sprawdził mi się na całodziennie wypady na basen! Pomimo kąpieli w basenie i moczenia całej buzi nic a nic się na niej nie opaliłam!). Muszę przyznać jednak, że jako miejski filtr jest w sam raz i w tej formie na pewno sprosta Waszym oczekiwaniom.
Podsumowując - polecam ten CC nie tylko kobietom około 40, ale również młodym, których skóra potrzebuje regeneracji i nawilżenia. U mnie w tej formie sprawdza się na medal!

Poniższe zdjęcia nie są w żaden sposób "poprawiane"!





Próbowałyście kosmetyków tej firmy? Byłyście z nich zadowolone?


12 komentarze:

pielęgnacja

EOS - czy faktycznie jest się czym zachwycać?

15:41 Unknown 50 Comments

Dziś spróbujemy rozprawić się ze sprawą osławionych balsamów do ust EOS. Czy faktycznie są warte zwrócenia na nie oka? Zapraszam!
  

 Na blogach niedawno była fala na balsamy do ust EOS. Wszyscy chwalą, mówią, że idealnie nawilżają, że zajady znikają, mają piękny zapach, idealną konsystencję... cóż... Ja się nie zgadzam. Absolutnie. I już na wstępie mówię, że nie będzie to pochlebna recenzja.


Przed EOSem byłam zachwycona balsamami do ust z Blistex (o których pisałam tutaj). Nadal nie znalazłam nic co by je pokonało. Widząc jednak te wszystkie pochlebne opinie o magicznych jajeczkach postanowiłam sobie takie sprawić. Wybrałam zapach sweet mint, który jest naprawdę cudowny. Co więc sprawia, że jestem z tego produktu tak niezadowolona? Przede wszystkim to, że gdy używałam Blistexów to NIGDY nie miałam spierzchniętych ust (nawet w zimie), nie pękały mi kąciki ust, nie miałam zajadów, ani suchych skórek. Każda szminka wyglądała na tym balsamie idealnie, a nawilżenie utrzymywało się bardzo długo (choć wiem, że wiele z Was ma na ich temat inne zdanie, co tym bardziej skłania mnie do stwierdzenia, że to jak te balsamy działają zależy od stanu naszych ust). Nie wiem co mnie podkusiło, żeby kupić EOSa, naprawdę nie wiem. Chociaż nie... sory - wiem - chęć posiadania czegoś nowego i pozytywne opinie o tym produkcie. Głupia. Jednak może przejdźmy do właściwej recenzji.


Balsam przychodzi do nas w pięknym opakowaniu, które absolutnie nie ściera się w torebce i po miesiącu użytkowania nadal wygląda bardzo estetycznie. Produkt ma idealną konsystencję - nie nakłada się za dużo ani za mało, nie jest zbyt miękki ani zbyt twardy. Zapach jest przepiękny, w moim przypadku miętowy i utrzymuje się bardzo długo na ustach, jednak nie jest męczący. Na ustach pozostawia delikatną poświatę, jak to zwykle mają w zwyczaju pomadki niekoloryzujące. I to by było na tyle jeśli chodzi o plusy.

Przejdźmy do minusów...

Nawilżenie jakie otrzymujemy przy tym balsamie jest... zerowe. Serio. Dla mnie EOS praktycznie w ogóle nie nawilża. Jedyne co robi to fizycznie jest na naszych ustach. Ciągle robią mi się przy nim zajady, suche skórki, oblizuję usta bo są przesuszone. A dodam, że jest przecież lato, więc warunki pogodowe nie są takie aż znowu ciężkie. W zimie przy Blistexie zajad zdarzył mi się raz na rok, a przy EOSie mam je co chwile, w dodatku nie chcą się nim leczyć. Żeby ten balsam działał to musiałabym chodzić nim wysmarowana chyba cały czas! A w praktyce używam takich kosmetyków tylko rano, pod każdą szminkę oraz na noc. W dodatku balsam wcale nie utrzymuje się długo na ustach. Krótko mówiąc, totalna porażka. A cena? 20 zł za taki badziew to gruba przesada! Blistexa mam za 10 zł. Nie polecam.

A jak tam Wasze odczucia z używania EOSów? Jesteście zadowolone?




50 komentarze:

pielęgnacja

Olejek Evree Slim - recenzja

14:56 Unknown 36 Comments

Nigdy nie przepadałam za olejkami, jednak jakiś czas temu bardzo polubiłam się z olejkiem Evree do twarzy (recenzja tutaj). Idąc tym tropem postanowiłam wypróbować olejek Evree Slim - w końcu ćwiczę, biegam, staram się zdrowo odżywiać to przyda mi się jakiś wspomagacz - pomyślałam. Jak było?

Olejku Evree Slim używam od miesiąca. Zaznaczę od razu, że nie spodziewałam się po kosmetyku, że schudnę, ponieważ to raczej niemożliwe. Spodziewałam się natomiast, że skóra się ujędrni i wysmukli! Czy tak się stało?




Olejek Evree dostajemy w buteleczce o pojemności 100 ml. Ma zamknięcie na zatrzask i to jest moim zdaniem minus tego produktu. Gdy wylewamy olejek na rękę przez dziubek, część olejku wylewa Nam się potem z drugiej strony tego zamknięcia i spływa po całej butelce. Z resztą w moim przypadku całe to opakowanie jest mega tłuste już i brudne z każdej strony przez ten dziwny mechanizm zamykania. Ostrzegam tu również przed przewożeniem go gdziekolwiek. Raczej nie ryzykowałabym! Sama butelka wykonana jest z plastiku - to dobrze, gdyż jest lekki. łatwo wydobyć z niej olejek i nie musimy się bać, że gdy Nam spadnie to się rozwali.





No dobra dobra... opakowanie opakowaniem, a co z działaniem?



Skład obfituje w dobroczynne dla naszego ciała oleje. Znajdziemy tu między innymi kompleks algowy, olejek perilla, grapefruitowy, makadamia, migdałowy, winogronowy oraz pieprz Cayenne.

Olejek już od pierwszej aplikacji wyraźnie poprawia kondycję skóry. W moim przypadku stała się ona miękka i miła w dotyku. Widać również, że jest bardziej gładka i sprężysta. Poprawa jej stanu jest zauważalna gołym okiem, ale muszę tu zwrócić uwagę na fakt, że dodatkowo ćwiczę, biegam oraz jestem systematyczna w jego stosowaniu, ponieważ nakładam go codziennie, co na pewno nie pozostaje bez wpływu na zadowolenie z tego produktu. Jeśli chodzi o nawilżenie - utrzymuje się na normalnym poziomie, nie zauważyłam, żadnego przesuszenia, ale również nie nawilża w cudowny sposób ( za to dwufazowy olejek nawilżający tej marki, który dzięki uprzejmości firmy dostałam do testów już mam nadzieję TAK). Produkt stosuję na uda i pośladki. Muszę przyznać, że po pierwszej aplikacji spodziewałam się, że będzie u niego słabo z wydajnością. Jestem mile zaskoczona, ponieważ pomimo tego, że muszę wylać olejek na rękę około 4 razy, żeby pokryć całą powierzchnię ud i pośladków to nie ubywa go szybko i po miesiącu zużyłam około 1/5 opakowania. To naprawdę niezły wynik! Jego działania na obrzęki nie mogłam sprawdzić, ponieważ ich nie mam.




Olejek szybko się wchłania. Ma formę podobną do suchego olejku. Nie pozostawia tłustej warstwy. Po wmasowaniu do pełnego wchłonięcia możecie bez problemu usiąść na łóżku czy ubrać piżamę i nic nie powinno się pobrudzić. Jest kilka opcji jego stosowania - można na rozgrzaną po kąpieli skórę, można dodać kilka kropel do ulubionego balsamu do ciała. Ja wybrałam tą pierwszą opcję. Jedyne do czego można się przyczepić przy tym olejku to zapach. Są osoby, którym bardzo przypadł on do gustu... a są też takie, którym nie i ja jestem w tej drugiej grupie. Zapach ma w sobie nuty pomarańczy i innych cytrusów, jest lekko ostry. Mi osobiście się nie podoba. Muszę jednak przyznać, że nie jest długotrwały, szybko znika z naszej skóry, więc nie jest to minus dyskwalifikujący produkt w moim przypadku. Jak wiadomo zapach to rzecz gustu. Nie ma co się nad tym rozwodzić.





Podsumowując - polecam ten produkt w 100%, gdyż efekty działania na pewno zobaczycie już po kilku dniach stosowania. Spodziewajcie się ujędrnienia, sprężystości i wygładzenia skóry. Będzie miękka i przyjemna w dotyku. Koszt - 30 zł.




Używałyście tego olejku? Jak Wam przypadł do gustu? Jesteście zadowolone?

36 komentarze:

makijaż

Róż Bobbi Brown i rozświetlacz Revlon - recenzja

13:32 Unknown 38 Comments

Róż i rozświetlacz to nieodzowne elementy mojego codziennego makijażu. Moja kolekcja tej kategorii kosmetyków przyprawia o zawrót głowy więc oszczędzę Wam tego widoku, ale przedstawię Wam moich dwóch ulubieńców. Zapraszam!


Na pierwszy ogień - róż w kremie Bobbi Brown

Nienawidzę róży w kremie. Ich nakładanie doprowadza mnie do szału, wiecznie robię sobie jakieś smugi, policzki a la lalka barbie, plamy. No totalny dramat. Kupiłam kiedyś róż z MACa w kremie i rzuciłam go w kąt po kilku użyciach, ponieważ naprawdę nie dało się nim umalować (tzn. pewnie się dało tylko ja jestem na tyle nieudolna, że nie potrafię). Jednak do rzeczy... Zakupując zestaw kilku małych pojemności produktów z Bobbi Brown, trafił mi się m.in. róż w kolorze Pale Pink. Oczywiście w kremie. Nie byłam z tego zbytnio zadowolona i przez jakieś dwa tygodnie w ogóle go nie dotknęłam, gdyż z góry założyłam, że to nie dla mnie. Jednak pewnego dnia postanowiłam go spróbować. Pierwsza próba to oczywiście totalna klapa. Wyglądałam jak ruska baba (nie obrażając rosyjskich kobiet). Pozbierałam się jednak szybko i spróbowałam jeszcze raz. Powiedziałam sobie - dobra, tym razem mniejsza ilość. Efekt mnie powalił. Róż wygląda pięknie, o ile nałożony jest w rozsądnej ilości - ja nakładam palcem po dwóch obrotach po kółeczku różu. Różnica pomiędzy Bobbi a MACiem jest taka, że Bobbi rozsmarowuje się w magiczny sposób. Gdy nałożycie go na policzek pod palcami ma idealną, pudrową konsystencję. Nie sposób rozsmarować go nie równo lub zrobić sobie plamy (naprawdę!), ponieważ nie zasycha zbyt szybko. Efekt jaki daje na naszej skórze to odrobinę mokro wyglądający, świeży make up - wprost idealny na lato. Róż utrzymuje się na skórze caluteńki dzień, aż do zmycia makijażu. Nie powoduje powstawania zaskórników ani wyprysków. Nie spływa z buzi nawet w ciepły dzień. Zaznaczę tutaj jednak, że na policzkach mam cerę suchą. Dla mnie to idealne rozwiązanie, gdyż dzięki temu moja skóra cały dzień wygląda świeżo i promiennie, bez żadnych poprawek w ciągu dnia. Nie czuję uczucia ściągnięcia nawet po 16 godzinach noszenia makijażu! Dodam, że róż wygląda na policzkach pięknie nawet po popołudniowej drzemce. Kosmetyk ten trafił na listę ulubieńców maja, o których mogliście przeczytać tutaj, więc niech to świadczy o tym jak bardzo jestem z niego zadowolona (w przeciwieństwie do tuszu z tej marki, którego nie znoszę). Inna możliwość użycia tego produktu to nałożenie go na usta. I za to kocham ten kosmetyk. Nie muszę zastanawiać się nad wyborem odpowiedniego odcienia szminki, który będzie pasował do koloru moich policzków, gdyż używając jednego produktu na usta i policzki dostaję idealne "zgranie" makijażu. Minus jeśli chodzi o usta jest taki, że produkt na nich nie zasycha w związku z tym trzeba na niego uważać, bo może się rozmazać. 
Cena - 120 zł za pełnowymiarowy produkt. 



Rozświetlacz Revlon

Ta marka wypuściła jakiś czas temu dwa róże z drobinkami, które dla mnie jednak lepiej służą jako rozświetlacze, gdyż mają wiele drobinek. Kosmetyk bardzo pyli, nie jest zbyt wydajny, dużo nakłada się go na pędzel, więc radzę robić to oszczędnie. Dlaczego tak go lubię? Ponieważ jest idealny do rozświetlania kości policzkowych. Daje naprawdę piękny efekt! Zaznaczam jednak, że ja lubię efekt rozświetlenia. Co prawda nie do końca widzi mi się wyglądanie jak choinka, ale nie lubię matowych policzków. Dla osób, którym podoba się taki efekt, ten kosmetyk będzie idealny. Dla mnie dużym plusem jest też fakt, że paski są bardzo zróżnicowane kolorystycznie. Pierwszy kolor jest biały, więc można nim rozświetlić praktycznie wszystko - od wewnętrznego kącika oka po łuk kupidyna i policzki. Drugi to jasny, cukierkowy róż - piękny do stworzenia naturalnego, codziennego, dziewczęcego looku. Reszta kolorów wpada w ciepłe brązy co sprawia, że nada się Nam idealnie do użycia go z bronzerem i ja właśnie w tej opcji najbardziej lubię używać tych 3 pozostałych pasków. 
To co jednak zastanawia mnie przy tym produkcie to... cena. 60 zł za taki kosmetyk to naprawdę dużo za dużo w mojej opinii. Ja kupiłam je na promocji w Rossmannie -50% i w tej opcji bardzo się opłacały. Nigdy nie dałabym za ten kosmetyk pełnej ceny, ponieważ prawda jest taka, że dużo bardziej wydajny i łatwiejszy w użyciu produkt zakupimy w MACu, a różnica cenowa nie jest aż tak duża (nie wspominając już o kosmetykach MUR czy The Balm).

Zdjęcia makijażu wykonanego tymi kosmetykami możecie zobaczyć TUTAJ



Używałyście tych kosmetyków? Jesteście z nich zadowolone?

Już teraz możecie śledzić mnie na Instagramie :) (lewy górny róg bloga!)

38 komentarze:

izotretynoina,

Jak zwalczyć trądzik po 20 roku życia?

14:40 Unknown 47 Comments

Mówi się, że trądzik to problem nastolatków. I tak przeważnie jest. Są jednak wśród Nas i takie osoby, którym trądzik wcale nie przechodzi wraz z opuszczeniem liceum. Są również takie, u których dopiero po dwudziestce się pojawia. Jak sobie z tym radzić?



Po pierwsze i najważniejsze, mówiąc trądzik, nie mam wcale na myśli tych 3 krostek, które od czasu do czasu pojawiają się na Twojej twarzy. Osoby z idealną cerą stanowią nie więcej niż 10% naszej populacji. Oprócz tych kilku szczęśliwców, cała reszta boryka się od czasu do czasu z kilkoma niedoskonałościami na buzi i nie można nazwać tego stanem chorobowym jakim jest trądzik, ale najzwyczajniejszą reakcją skóry na zanieczyszczenia środowiska, pot, sebum i makijaż. Mówiąc trądzik mam na myśli nieustępliwy problem na buzi, przez który wstydzimy się wychodzić do ludzi niepomalowane, nasza samoocena spada do poziomu parteru, a nasza skóra boli, jest zaczerwieniona, pokryta ropnymi krostkami i woła o pomoc. 

Gdy problem ten nie mija wraz z opuszczeniem szkoły średniej lub dopiero wtedy się pojawia, należy zdecydowanie wybrać się do dermatologa. I to dobrego. Dlaczego? 
Wielu dermatologów widząc trądzik na buzi przepisuje bez zastanowienia Izotretynoinę (pochodna witaminy A, występuje pod nazwami handlowymi Izotek, Aknenormin, Roacutane, Axotret i inne). Zapominają jednak o poinformowaniu pacjentów, czyli Nas, o tym, że jest to POWAŻNY lek, a nie pierwszy lepszy sposób na poradzenie sobie z pryszczami. Owszem, jest to droga bardzo skuteczna, jednak czy najlepsza? Przed rozpoczęciem tak poważnej kuracji warto spróbować wszystkich innych środków, które są dostępne. A jest to naprawdę szeroki wachlarz opcji...

Po pierwsze warto zrobić badania krwi, gdyż trądzik może mieć przyczyny hormonalne, szczególnie jeśli pojawia się w okolicach żuchwy oraz na szyi. Gdy jednak okaże się, że wyniki są w porządku drążymy dalej.



Można zacząć od delikatnych kremów złuszczających np. Pharmaceris z 5, a następnie 10% kwasem migdałowym. Ten krem czyni cuda przy walce z zaskórnikami i w tej formie naprawdę bardzo go polecam. Stosuje się go tylko na noc, cienką warstwę. Następnym krokiem jest leczenie kwasami o silniejszym działaniu, już u dermatologa lub wykwalifikowanej kosmetyczki.  W internecie jest możliwość nabycia kwasów do samodzielnego przygotowania. Nie polecam jednak tej metody. Wykwalifikowane osoby są w stanie ocenić Naszą skórę i dobrać odpowiednie stężenie kwasów, a cały zabieg przeprowadzić w bezpieczny sposób. Jeśli coś pójdzie nie tak, macie możliwość wymagania odszkodowania! A co może pójść nie tak? Stężenie kwasów może być niedostosowane do Waszej skóry i powodować poważne poparzenia skóry, z głębokimi ranami oraz bliznami i przebarwieniami. Gdy robicie to w domu może się stać tak samo. Ale chyba nie muszę mówić Wam, że gdy robicie to na własną rękę, nie mając o tym pojęcia (ani o sposobie wykonania takiego zabiegu, ani pewności co do źródła pochodzenia Waszego produktu) to prawdopodobieństwo, że zrobicie sobie krzywdę jest o wiele większe! W dodatku wtedy nie macie możliwości proszenia nikogo o odszkodowanie, a naprawienie tego co zrobiliście może być naprawdę bardzo kosztowne lub wręcz niemożliwe.

Gdy naszym problemem są ropne zmiany warto spróbować terapii laserem. Nie próbowałam, a z perspektywy czasu żałuję, gdyż być może uniknęłabym wtedy leczenia Izotretynoiną. Daje naprawdę świetne efekty (oczywiście po kilku zabiegach).

Kolejną drogą są wszelkie dostępne antybiotyki do stosowania zewnętrznego (Duac, Epiduo, Clindacne, Normaclin). Wiem, że w dzisiejszych czasach ludzie boją się antybiotyków jak ognia, ale zapewniam Was, że jak trzeba to trzeba. Trądzik jest zwykle wynikiem kolonizowania naszej buzi przez bakterie. A co działa na bakterie? Oczywiście antybiotyk. Te do stosowania zewnętrznego nie są silne, działają miejscowo, rzadko mają jakieś skutki uboczne. Niestety minusem tej terapii jest fakt, że wiele osób po chwilowej poprawie stanu skóry, ma nawrót trądziku. Są jednak pacjenci, którym to pomaga i moim zdaniem warto spróbować. Te leki zwykle nie są drogie (około 20 - 30 zł), a możemy dzięki nim uniknąć poważniejszych terapii.




Okey, nie pomogło. Co dalej?

Tutaj wyciągamy powoli działa armatnie, czyli zaczynami leczyć Nasz problem od wewnątrz. Bardzo dobre efekty daje leczenie antybiotykami doustnymi. Najczęściej stosowane są Tetracykliny (nazwa handlowa Tetralysal). Są to bardzo skuteczne antybiotyki, o szerokim spektrum działania (czyli na wiele różnych bakterii). Taka terapia trwa zwykle około pół roku. Tutaj ważna informacja. Aby leczenie było skuteczne, nie należy przerywać brania leku po jednym opakowaniu, jak tylko ustąpi problem, lecz kontynuować leczenie stopniowo zmniejszając dawkę antybiotyku, nawet jeśli trądzik przestał się pojawiać dużo wcześniej. Wiele osób robi ten błąd, że bierze jedno opakowanie (czy dwa) i gdy pryszcze przestaną wychodzić to już nie wracają do dermatologa. To podstawowy błąd! Trądzik wraca po kilku miesiącach i wtedy Tetracykliny mogą już nie pomóc... 

Gdy już próbowaliśmy wszystkiego pozostaje Nam niestety już tylko Izotretynoina. Na początku warto jednak spróbować zastosować ją miejscowo - w formie maści do smarowania zewnętrznie (np. Locacid, Aknemycin plus, Atrederm, Retin A). Lek ten może na początku powodować podrażnienia skóry, w związku z tym, gdy rozpoczynacie kurację warto nakładać cieniutką warstwę, tylko na miejsca problematyczne, co 2-3 dni. Gdy Nasza skóra już się przyzwyczai, wtedy możemy nakładać co wieczór. Nie smarujemy buzi lekiem w ciągu dnia. Stosujemy natomiast wtedy kremy z wysokim filtrem, aby uniknąć podrażnienia skóry i oparzeń słonecznych, o które w tym okresie bardzo łatwo. Takie leczenie trwa dość długo, bo kilka miesięcy, ale daje naprawdę świetne efekty!

Wojna, zaczyna się wtedy, gdy już nic nie pomaga. To właśnie moment, w którym sięgamy po doustną Izotretynoinę. Kuracja jest długa, droga, ma wiele skutków ubocznych i wymaga od Nas wielu wyrzeczeń. Dlatego, zanim ją rozpoczniemy, warto się poważnie zastanowić i wypróbować wszystkie możliwe sposoby, aby jej uniknąć. Więcej i leczeniu Izotretynoiną możecie przeczytać na blogu w zakładce o tej nazwie. 

Nie ujęłam w moim zestawieniu oczywiście domowych sposobów radzenia sobie z trądzikiem. Takich postów jest mnóstwo w internecie, być może sama złożę kiedyś na ten temat, jakąś konkretną notkę zbierającą te wszystkie informacje i opracuję je pod względem merytorycznym. W tym poście chciałam jednak wspomóc Was w walce z trądzikiem i zachęcić do rozważenia wszelkich opcji zanim podejmiecie się leczenia Izotretynoiną, a także przestrzec przed często popełnianymi błędami podczas kuracji, które sprawiają, że mówicie, że dermatolog nie pomógł. 


Czy wypróbowaliście którąś z tych kuracji i czy przyniosła oczekiwane efekty? Może polecacie jakiś szczególny lek lub dermatologa w swoim mieście? Zapraszam do dyskusji!



47 komentarze:

makijaż

Lakiery do paznokci Wibo Flower

15:56 Unknown 35 Comments

Lakiery do paznokci rzadko są gośćmi na moim blogu. Znalazłam jednak coś co urzekło mnie tym razem i są to...


... zestawy lakierów Wibo.

Lakiery pięknie prezentują się na paznokciach. Mają, moim zdaniem, idealnie dobraną kolorystykę. Obecnie noszę je zarówno na stopach jak i na dłoniach i jestem zachwycona. Opakowania są malutkie - idealne na jeden sezon (po 3 ml). Pędzelek jest drobny, lecz muszę przyznać, że wygodnie się nim maluje.  Mają świetną konsystencję - 2 warstwy w zupełności wystarczą, a błyszczące wykończenie wieńczy dzieło. Dodatkowy plus za szybkie wysychanie! 

Dostępne są również inne zestawy kolorystyczny - m.in intensywny róż z równie intensywnym kobaltem. Zapoznajcie się z ofertą w swoich Rossmannach, ponieważ naprawdę warto. Cena - 10 zł.





Właśnie jedna z Was dała mi informację, że lakier żółty można stosować tylko i wyłącznie na sztuczne paznokcie. Uważajcie!

Czy jest ktoś kto nie przygarnąłby tych dwóch słodkich istotek do swojego domu? Ja nie mogłam się oprzeć! 

P.S. Jak widzicie na blogu pojawił się nowy szablon, nowe etykiety. Jak Wam się tu teraz podoba?

W sekcji must know będą pojawiać się posty o rzeczach, które mnie zainspirowały, ciekawostkach kosmetycznych, pielęgnacyjnych i nie tylko. Znajdą się tu wszystkie rzeczy, które absolutnie skradły moje serce, a nie są kosmetykami.

35 komentarze:

izotretynoina

Najczęściej popełniane błędy przy leczeniu Izotretynoiną

09:01 Unknown 312 Comments


Czytając różne fora zauważyłam, że jest wiele osób, które popełniają podstawowe błędy podczas leczenia Izotretynoiną. Nie mówię oczywiście, że ja żadnych nigdy nie popełniłam. Nie mniej jednak chciałabym Was ustrzec przed niektórymi z nich. Zapraszam do czytania.

Zaczynając leczenie jesteśmy przez lekarza informowani w większości o tym co robić oraz czego unikać. Jedni przestrzegają tego bardzo rygorystycznie, inni za nic mają sobie ostrzeżenia dermatologa i robią to na co mają ochotę. Część z Was w ogóle nie została poinformowana przez lekarza (niestety) o tym co należy przy leczeniu robić, a czego się wystrzegać i przede wszystkim o tym co jest w trakcie kuracji "normalnym skutkiem ubocznym". Zbierając moją wiedzę podczas całej mojej kuracji oraz doczytując fachową literaturę zrodził się pomysł na ten post.

Czego powinniśmy się wystrzegać?

1. PANIKI 
celowo umieściłam to na pierwszym miejscu, wiele osób czytając ulotkę, fora, oglądając zdjęcia, słuchając kuzynki koleżanki czyjej przyjaciółki wyrabia sobie straszny obraz tego leku jako trucizny, która być może w najlepszym wypadku nie zniszczy Nam życia. Prawda jest jednak taka, że poważne skutki uboczne występują bardzo rzadko i najczęściej ustępują po zakończeniu leczenia. Wiele słyszy się też o osobach, którym to leczenie nie pomogło (narzekają, że po odstawieniu tabletek mają jeszcze gorszą cerę itd) jednak z tego co zauważyłam, najczęściej wypowiadają się w ten sposób na forach osoby, które nawet nie dokończyły kuracji. Zniechęciły się brakiem szybkich efektów, piszą że pogorszyła im się skóra (co na początku tego leczenia w pierwszych 1,2,3 miesiącach jest całkowicie normalne), że tabletki są bardzo drogie i nic nie dają (no po miesiącu to na pewno nic nie dają), że leczenie jest dla nich za długie i to za duży koszt, więc brały tylko 2 miesiące licząc, że po tym czasie przejdzie, a nie widząc efektów zakończyły kuracje. Takie podejście, a następnie opisywanie na forum, że lek nie działa jest moim zdaniem skrajnie nieodpowiedzialne. Lekarz zazwyczaj informuje pacjenta na początku kuracji, że będzie ona długa i dość kosztowna (ze względu na koszt samych tabletek, badań krwi, kremów oraz wizyt). Nie rozumiem więc jak można przerwać kuracje w 1/4 i wypowiadać się na jej temat na forach. Oczywiście są przypadki w których kuracja została przerwana np. po miesiącu z powodu złych wyników badań, ale to są marginalne przypadki, bardzo rzadkie. Nie dajmy się więc zastraszyć! Ten lek biorą tysiące ludzi w naszym kraju, ogromna większość została wyleczona z trądziku na zawsze. Zdarzają się oczywiście nawroty, ale najczęściej dotyczą one osób, które leczone były niewystarczającą dawką.

2. PRZERYWANIA KURACJI 
lek działa w taki sposób, że na początku zwykle występuje wysyp, może on być lepszy lub gorszy (u mnie był okropny). Ważne jest, aby się nie zniechęcać i brać tabletki dalej bo tylko to jest gwarancją całkowitego wyleczenia trądziku. Pamiętajmy, aby nie przerywać kuracji np. w 3 miesiącu, bo nadal wychodzą nam pryszcze, tylko walczyć dalej. Leczenie trwa około 7-9 miesięcy w związku z tym 3 miesiące to nawet nie połowa! Bierzcie to pod uwagę.

3. WYCISKANIA 
w trakcie leczenia skóra jest bardzo cienka, wrażliwa, łatwo ulega uszkodzeniom, ciężko się goi i szybko złuszcza. Prowadzi to do szybszego powstawania przebarwień i blizn. Z racji działania złuszczającego leku przebarwienia nie są aż takim problemem bo z czasem zejdą całkowicie. Blizny jednak zostaną - i to nie po pryszczach, ale po ich wyciskaniu. Absolutnie tego nie róbcie.

4. STOSOWANIA JAKICHKOLWIEK PREPARATÓW PRZECIWTRĄDZIKOWYCH (kremy, żele, maści) 
 izotretynoina sama świetnie sobie radzi z leczeniem trądziku, nie potrzebujecie niczego dodatkowo. Preparaty przeciwtrądzikowe zwykle opierają się na wysuszaniu łojotokowej skóry oraz zawierają różne substancje złuszczające lub alkohol (którego absolutnie należy się wystrzegać przy stosowaniu na twarz i to zawsze, niezależnie od tego czy leczycie się izotretynoiną czy nie). Skóra w trakcie kuracji jest bardzo wrażliwa i cienka (wystarczy potarcie ręcznikiem aby się zaczerwieniła) w związku z tym nie podrażniajmy jej jeszcze bardziej takimi preparatami. One naprawdę tutaj nic nie przyspieszą a mogą tylko zaszkodzić. Tym bardziej, że przesuszają Nam już i tak przesuszoną skórę!

5. FORSOWNYCH ĆWICZEŃ
izotretynoina zmniejsza wydzielanie mazi stawowej co prowadzi do bólów stawów w okresie leczenia (najczęściej kręgosłup, kolana) w związku z tym unikajmy forsownych ćwiczeń. Nie oznacza to, że macie się w ogóle nie ruszać! Jeśli jednak stawy podczas ćwiczeń Was bolą, zaprzestańcie ich.

6. ZIMNA
 dbajcie o swoją buzię i skórę na całym ciele stosując tłuste kremy oraz rękawiczki. Skóra podczas leczenia jest narażona na liczne uszkodzenia, które ciężko się goją a łatwo powstają. Zimny wiatr czy deszcz mogą łatwo pogorszyć jej stan. Chrońcie ją więc przed przesuszeniem i mrozem.

7. SŁOŃCA
 w trakcie kuracji UNIKAMY SŁOŃCA. Nie poleca się wyjeżdżania wtedy na wakacje. Nawet przed zwykłym miejskim słońcem trzeba się chronić kremami z wysokimi filtrami (polecam np filtr Anthelios). Gdy jednak już musicie wyjechać na wakacje :p zabierzcie ze sobą filtr 50 i smarujcie nim całe ciało regularnie co 2 godziny i po każdej kąpieli w wodzie - to uchroni Was przed szpetnymi przebarwieniami!

8. TŁUSTEGO JEDZENIA
 lek zwiększa zawartość cholesterolu we krwi wpływając na jego przemiany. Warto więc unikać pokarmów, które zwiększają jego ilość czyli: tłuszczy zwierzęcych, smalcu, masła, żółtego sera i innych tego typu produktów. Dozwolone są za to tłuszcze roślinne :)

9. NOSZENIA SOCZEWEK
 wielu osobom w trakcie kuracji dokucza suchość oczu. Soczewki tylko zwiększają to odczucie więc starajcie się na czas leczenia przerzucić na okulary :p

10. STOSOWANIE LEKÓW ZŁUSZCZAJĄCYCH
wspominałam już o tym przy preparatach przeciwtrądzikowych, ale powtórzę to jeszcze raz - nie stosujcie nic co miałoby skórę złuszczać lub rozjaśniać przebarwienia (żadnych witamin C, effaclarów itd)

11. SPOŻYWANIA ALKOHOLU
 nikt jeszcze nie umarł od lampki wina czy jednego piwa raz na tydzień, ale unikamy picia dużych ilości alkoholu. Izotretynoina nie pomaga wątrobie w jego detoksykacji, więc ma on dużo bardziej szkodliwy wpływ na nasze zdrowie, łatwiej się upijamy, trudniej go metabolizujemy co wiąże się z dłuższym kacem na drugi dzień!

12. ZMIENIANIA LEKU PRZEPISANEGO WAM PRZEZ LEKARZA
 lekarz zwykle przepisuje Wam ten preparat, który uważa za najbardziej skuteczny, nie dostaje żadnej prowizji od tego, że Wam przepisze akurat Aknenormin, a nie Izotek. Zwykle bazuje on na swoim doświadczeniu z danym preparatem. Substancja czynna w każdym z nich jest ta sama, jednak nie jest to TEN SAM lek. Różnią się one licznymi substancjami pomocniczymi, których producent nie musi uwzględniać w ulotce, gdyż jest to jego tajemnica. Niby nie wpływają one na samą substancję czynną jednak mogą prowadzić do różnic w jej wchłanialności, w miejscu wchłaniania, w występujących skutkach ubocznych itd. Może być tak, że lekarz przepisuje Wam dany preparat bo np wie, że przy tym charakterystycznym rodzaju trądziku lepiej się on sprawdza. Czasami dermatolodzy zalecają też terapię mieszaną, różnymi preparatami (ale tylko pod ich ścisłą kontrolą!). Unikajmy więc kupowania zamienników lub zmieniania leku w trakcie trwania kuracji

Gdybyście mieli jakieś pytania - piszcie!


312 komentarze:

«Najstarsze   ‹Starsze     Nowsze›   Najnowsze»
«Najstarsze ‹Starsze     Nowsze› Najnowsze»

izotretynoina,

Wypadanie włosów - przyczyny i jak sobie z tym radzić?

14:14 Unknown 47 Comments


Wiele z nas - kobiet - zmaga się z problemem wypadania włosów. Przyczyn może być wiele - od złej pielęgnacji do poważnych chorób. Dziś chciałabym przedstawić Wam podstawowe powody tracenia większej ilości włosów oraz kilka sposobów jak sobie z tym radzić. Zapraszam!


Postanowiłam podzielić przyczyny wypadania włosów na kilka kategorii. Pierwsza to...

Błędy w pielęgnacji

1. Mycie/suszenie - włosy mogą wypadać dlatego, że są przesuszone. Czym? A no tym, że codziennie męczymy je suszarką, prostownicą, lokówką oraz tym, że nieumiejętnie stosujemy kosmetyki. Po pierwsze, drogie Panie, pamiętajcie o tym, że do mycia skóry głowy służy szampon. I tylko tam go stosujemy, masując delikatnie skalp. Na umycie włosów w zupełności wystarczy piana spływająca podczas spłukiwania głowy. Natomiast odżywka to już zupełnie inna bajka. Ona służy do włosów - nie do głowy. W związku z tym nakładamy ją mniej więcej od wysokości ucha, a nie na sam skalp. Dlaczego? Dlatego, że często zawarte w odżywkach związki, takie jak silikony, są świetne dla naszych włosów (zamykają łuski, sprawiają, że włosy są błyszczące, gładkie, nie puszą się) natomiast nie działają już tak super na skalp - przesuszają skórę głowy, zatykają pory, powodując łupież, swędzenie, podrażnienia i właśnie - wypadanie włosów!

2. Spinanie włosów - chodzenie ciągle w upiętym koku lub ciasno związanym kucyku sprzyja utracie włosów głównie dlatego, że osłabia ich cebulki, powodując nawet ich zanik. To samo tyczy się ciągnięcia za włosy podczas rozczesywania. róbmy to umiejętnie, czyli zaczynajmy od dołu, kierując się następnie ku górze. Przed rozpoczęciem czesania długich włosów warto spryskać je odżywką bez spłukiwania ułatwiającą rozczesywanie. Spanie w mokrych/wilgotnych włosach również sprzyja ich utracie, ponieważ podczas długiego leżenia w jednej pozycji załamywana jest struktura włosa przez co jest on osłabiony i może się łatwiej w tym miejscu łamać i kruszyć (otrzymujemy iluzję wypadania).

To co jemy

Nasza dieta bardzo wyraźnie wpływa na stan całego naszego organizmu, w tym również na włosy. Chyba nie muszę Wam mówić, o tym, że źle działają na nie takie używki jak papierosy czy alkohol. Włosy stają się matowe, tracą blask, szybciej wypadają. Dlaczego? Dlatego, że te używki pozbawiają Nasz organizm ważnych składników odżywczych potrzebnych do budowania komórek włosa. Niebezpieczne są również diety skupiające się na znacznym ograniczeniu przyjmowanych kalorii lub tzw. monodiety, czyli takie które skupiają się na spożywaniu jednej grupy produktów np. białkowe. Dzieję się tak dlatego, że pozbawiają Nas witamin dostępnych tylko w określonej grupie składników, białek (a w tym aminokwasów), żelaza oraz cynku.

Leki

Liczne leki wzmagają wypadanie włosów. W tej grupie znajdują się leki zawierające witaminę A (izotretynoina), leki na nadciśnienie, antykoncepcja hormonalna, leki rozrzedzające krew, antydepresanty, leki przeciwzapalne, immunosupresyjne (podawanie przy przeszczepach).

Pozostałe

Stres - długotrwały stres zwiększa wypadanie włosów, jednak jest to proces powolny. Krótkotrwały silny stres może spowodować całkowite wyłysienie w ciągu 4 -6 tygodni.

Toksyny - zatrucie takimi związkami jak rtęć, tal, arsen.
Hormony - często nadmierne wypadanie włosów obserwuje się w przebiegu menopauzy, ciąży, po urodzeniu dziecka. Jest to spowodowane intensywnymi zmianami hormonalnymi zachodzącymi w Naszym organizmie.
Choroby tarczycy - jeśli nagle zauważyłaś nadmierne wypadanie włosów, a przy tym duży spadek wagi w niedługim okresie czasu, częste uczucie gorąca, duży apetyt, to zdecydowanie powinnaś zbadać tarczycę! Choroba Gravesa - Basedova często daje takie właśnie objawy.



Uff... skoro już skończyliśmy z przyczynami, czas na sposoby radzenia sobie z tym problemem.

1. Kapsułki, które dostarczają brakujących witamin, mikroelementów, aminokwasów. Z własnego doświadczenia wiem, że bardzo fajnie sprawdzają się kapsułki Revalid. Trzeba brać je codziennie, 3 razy dziennie, przez 3 miesiące. Po tym czasie, jeśli powodem wypadania były niedobory określonych aminokwasów, problem powinien ustąpić.

2. Odżywki do stosowania na skórę głowy/ wcierki - tutaj mogę osobiście polecić wcierki z Jantar. Stosuje się ją codziennie i naprawdę poprawia kondycję włosów i sprawia, że są mocniejsze i mniej wypadają. Do tego nie przetłuszcza włosów.

3. Olejowanie włosów - wyraźnie odżywia i nawilża skórę głowy

4. Szampon - powinien być delikatny, mieć krótki skład, bez sls które wysuszają skórę głowy. Dobrze jest stosować taki, który ma w nazwie "do skóry wrażliwej" lub "przeciw wypadaniu włosów". Polecam sięgnąć po te apteczne, gdyż drogeryjne półki uginają się pod kosmetykami, które zawierają multum substancji wysuszających! (choć i tu trafiają się perełki).

5. Stosowania szczotek plastikowych czy drewnianych, metalowych. Lepiej sięgnąć po takie z włosiem, ponieważ są zdecydowanie delikatniejsze dla włosów.

6. Ograniczenie zachowań opisanych wyżej czyli: szarpania za włosy, nakładania odżywki na głowę, ubogiej diety, leków powodujących wypadanie, spinania włosów ciasną gumką.




Macie jeszcze jakieś rady dziewczyny? O czymś zapomniałam? Borykacie się z wypadającymi włosami czy ten problem raczej Was nie dotyczy?


47 komentarze: