ulubieńcy

Ulubieńcy miesiąca

18:08 Unknown 8 Comments


Marzec jak zwykle trochę daje popalić - czasem ciepło, czasem deszcz, dziś nawet śniegu nie zabrakło. Z racji tego, że dziś 31 postanowiłam napisać post o tym czego w tym miesiącu używałam najczęściej i co mi się spodobało. 

W tym miesiącu borykałam się z 

  •  rozdwajającymi, łamliwymi paznokciami, 
  • z przesuszonymi ustami (dobrze, że to już ostatnie dni leczenie Izotretynoiną), 
  • z suchą skórą na całym ciele
  •  z krótkimi rzęsami 

Jak sobie radziłam? 

Jeśli chodzi o paznokcie to używałam odżywki oraz lakieru podkładowego z NailTek. Niestety nie był to zbyt trafiony zakup - moje za i przeciw opisałam i pokazałam tu (klik). Jednak muszę przyznać, że wyjście do sklepu tego pamiętnego dnia nie skończyło się totalną klapą, gdyż zakupiłam również lakier do paznokci Essie w kolorze Fiji - od dawna szukałam takiego jasnego, pastelowego różu, który byłby dobrze kryjący i udało się. To był strzał w 10!


Na paznokciach wygląda tak


Z racji tego, że się starzeję postanowiłam również rozpocząć wielkie testy kremów pod oczy. Zaczęłam od Kanebo Sensai Cellular Performance Hydrachange Eye Essence ponieważ, dostałam jego próbkę przy zakupach w Douglasie. Nie widziałam zbyt wielu opinii na jego temat w internecie więc korzystając z okazji przybliżę Wam trochę ten produkt. Krem zalecany jest do skóry normalnej i pochodzi z dość dużej serii produktów tej firmy Hydrachange. Jak sama nazwa wskazuje ma on przede wszystkim za zadanie nawilżyć cienką skórę pod oczami. Żelowa konsystencja sprawia, że nie trzeba pocierać oczu, aby go równomiernie rozprowadzić (ja wklepuję).
 Producent zapewnia, że  "Intensywnie wspiera mikrocyrkulację i zapobiega cieniom pod oczami i obrzmieniom. Ma oryginalną, gęstą konsystencję, która błyskawicznie koi i nawilża. Zawiera specjalny kompleks Hydrachange, który optymalizuje syntezę kwasu hialuronowego w naskórku i skórze właściwej". 
Nie do końca zgodzę się z tą gęstą konsystencją bo moim zdaniem jest ona raczej wodnista. Co do działania - nie mam cieni pod oczami, worków ani jakiś specjalnych zmarszczek więc na ten temat raczej się nie wypowiem. Żel dobrze nawilża, gdy wstaję rano (używam go tylko na noc) skóra pod oczami jest wypoczęta, miękka i nawilżona. Czemu zatem tylko na noc? Produkt się klei - ma taką dziwną lepiącą konsystencję, że nie bardzo wyobrażam sobie nałożenie na niego makijażu. Stosuję go głównie prewencyjnie :D


Przesuszona skóra na całym ciele daje mi się we znaki przede wszystkim na twarzy. Poradziłam sobie z tym dzięki kremowi z serii Tołpa Botanic Czarna róża na noc. Krem - miód świetnie nawilża oraz koi skórę. Jest to produkt bogaty, regenerujący i faktycznie zauważyłam, że moja zaczerwieniona, podrażniona skóra po użyciu tego kremu rano budzi się w doskonałym stanie. Z łatwością nakłada się na nią makijaż, nie piecze i nie swędzi. Do tego piękny zapach od którego Wasz mężczyzna się uzależni :) Minus - 3 miesięczny okres ważności. Używając tego kremu tylko na noc (a dodam, że konsystencja jest bardzo bogata) nie wyobrażam sobie zużyć go w 3 miesiące, ale i tak na pewno do niego wrócę!

Moje wspaniałe odkrycie tego miesiąca, które traktuję wręcz jak dziecko to serum na noc do rzęs Long 4 Lashes firmy Oceanic. Nie wierzyłam w to, że znajdę w tej cenie coś co zmieni moje krótkie rzęsy, jednak się udało. Używam go od 3 tygodni co wieczór (producent twierdzi, że po tym czasie widać już pierwsze efekty jednak ja zauważyłam je już po 2 tygodniach). Rzęsy są dłuższe, gęstsze, bardziej podkręcone i mniej wypadają. Poświęcę tej rewelacji oddzielny post wraz ze zdjęciami bo zdecydowanie jest tego warta! Efekt niesamowity

Mój odwieczny problem, czyli wysychające usta rozwiązałam za pomocą pomadek do ust Blistex (szczególnie tej Med Plus którą opisałam tutaj klik)

To by było na tyle jeśli chodzi o ulubieńców tego miesiąca :)

A jak tam u Was? Macie jakieś swoje odkrycia?











8 komentarze:

pielęgnacja

Odżwyka do paznokci i lakier podkładowy Nailtek - czy warto?

18:36 Unknown 3 Comments



Zestaw Nailtek zakupiłam około pół roku temu. Zwykle noszę dość długie paznokcie, czasem łamią mi się od boku i rozdwajają i pomyślałam, że Nailtek może temu zapobiec. Ponadto od ciemnych lakierów często miałam przebarwioną płytkę, co przy malowaniu później jasnymi kolorami bardzo mi przeszkadzało. Czy zestaw spełnił moje oczekiwania? Przeczytajcie!

Zacznijmy może od odżywki. Ma całkowicie przeźroczysty kolor, jednak zostawia na paznokciach pewien blask, który mi akurat nie przypadł do gustu. Paznokcie po pomalowaniu samą odżywką wyglądają na niezdrowe. Pędzelek jest duży, produkt łatwo się nakłada. Jest bardzo wydajna oraz nie gęstnieje z czasem (od pół roku używam, przed każdym malowanie czyli co 3-4 dni i jestem w połowie opakowania). Chciałam, aby przede wszystkim wzmocniła moją płytkę paznokciową oraz zapobiegała jej rozdwajaniu. Tak się jednak nie stało. Paznokcie łamią się tak samo często jak wcześniej. Jeśli chodzi o rozdwajanie to nie zauważyłam pod tym względem żadnej poprawy. Odżywka wysusza skórki wokół paznokci, lakier łatwo się na niej zmywa, tak samo jak z resztą sam produkt Nailtek. Ogólnie - nie polecam. Ten produkt moim zdaniem nie robi nic.

Lakier podkładowy. I tu jest już dużo lepiej. Ogromny plus za wygląd paznokci po pomalowaniu tym produktem. Nawet jeśli nie położymy na niego lakieru paznokcie wyglądają na zdrowe, idealnie wypielęgnowane i nie błyszczą się (w taki niezdrowy, sztuczny sposób). Nałożony na niego lakier trzyma się tak samo długo jak bez żadnego lakieru podkładowego. Łatwiej jest go jednak potem zmyć zmywaczem do paznokci. Dodatkowo chroni naszą płytkę przed mocno napigmentowanymi lakierami (czerwony czy granatowy). Paznokcie w ogóle się nie odbarwiają i wyglądają idealnie. Minus - trzeba zmyć lakier co 3-4 dni, nie można czekać aż zacznie odpryskiwać bo wtedy odchodzi cały płat z paznokcia składający się z lakieru podkładowego i tego kolorowego :p Kolejny minus to formaldehyd w składzie. Takich produktów nie powinno się stosować zbyt długo. Moim paznokciom jednak jakoś specjalnie nie szkodzi. 

Porównując odżywkę Eveline (która również zawiera formaldehyd) do tej z Nailteka muszę przyznać, że dla mnie różnica jest żadna. Obie są w moim odczuciu tak samo beznadziejne i nie pomagają na moje problemy, więc ich nie polecam. Być może problem leży w czymś innym - np w zbyt małej ilości określonych składników w diecie. 

Lakier podkładowy natomiast moim zdaniem w 100% spełnia swoją rolę. Chciałam, aby wyrównał płytkę paznokcia i chronił ją przed przebarwieniami - i to robi doskonale więc go polecam.

Paznokcie po opiłowaniu i pomalowaniu odżywką



Paznokcie po pomalowaniu lakierem podkładowym


Macie jakieś sprawdzone odżywki do paznokci, które nie zawierają w składzie formaldehydu i działają? Bo ja jeszcze się z taką nie spotkałam :p

3 komentarze:

makijaż,

Łatwy i szybki makijaż na co dzień

11:11 Unknown 2 Comments


Jaki powinien być makijaż na co dzień? Moim zdaniem przede wszystkim łatwy, szybki, świeży i wytrzymujący cały dzień! Zapraszam na mój tutorial!

Do tego makijażu użyłam prodktów:
1. Krem nawilżający Korres Wild Rose dla skóry suchej i normalnej 
2. Korektor Giorgio Armani High Precision Retouch kolor 3
 3. Podkład Vichy Dermablend kolor 15 (na policzki na których mam przebarwienia)
4. Na całą twarz puder Bourjois Healthy Balance kolor 53
5. Na policzki róż Chanel Joues Contraste kolor 85 Evocation
6. Rozświetlacz Bobbi Brown z świątecznej edycji limitowanej Nude Glow
7. Paletka Naked 2 cienie: verve, ydk oraz blackout
8. Baza pod tusz - Eveline
9. Tusz Diorshow Iconic Overcurl
10. Kredka do brwi Loreal Super Liner kolor 02 blonde



Jak wykonujemy makijaż?

Na miejsca w których mamy jakieś niedoskonałości (może to być czoło, policzki lub broda) nakładamy odrobinę podkładu Vichy Dermablend. Ja robię to palcami i wklepuję. Zwróćcie uwagę, żeby to naprawdę była odrobina bo podkład jest bardzo kryjący, a nie chcemy uzyskać efektu maski. Palcami ubrudzonymi już podkładem, przejeżdżamy również w okolicach skrzydełek nosa, gdyż tam często lokalizują się zaczerwienia. Następnie pod oczy nakładamy korektor - pędzelkiem robię 4 kropeczki i delikatnie wklepuję, resztką tego co zostaje Nam na placach przeciągamy też po powiekach. Kolejny krok to puder - nabieramy go na szeroki pędzel i omiatamy całą buzię cienką warstwą, nie zapominając przy tym o żuchwie i troszeczkę wjeżdżamy na szyję, aby twarz nie odznaczała się szczególnie od szyi. Teraz przechodzimy do oczu - w wewnętrznym kąciku nakładamy odrobinę cienia verve z paletki Naked2, następnie skośnym pędzelkiem nabieramy cień ydk i malujemy cienką kreskę nad górną powieką w jej centralnej części, tak aby ydk połączył nam się z verve i ładnie w niego przechodził. Potem nabieramy na ten sam pędzelek cień blackout i malujemy cienką kreskę (jak kredką) w zewnętrznym kąciku oka, przeciągając ją nieco w stronę verve, aby nam się połączyły (nie wychodzimy tym cieniem jednak poza 1/3 długości oka). Kreskę wykańczamy czarnym cieniem w zewnętrznym kąciku oka, aby szła delikatnie do góry i była ostro zakończona (tak jak przy malowaniu eyelinerem). Na rzęsy nakładamy bazę, następnie tusz i voila. Jeszcze tylko mały akcent w postaci różu - uśmiechamy się i zaczynając od najbardziej wypukłego miejsca na policzku malujemy w stronę ucha pociągłymi ruchami w jednym kierunku. Ważne jest, aby nabierać na pędzel niewielką ilość produktu i ewentualnie dokładać kolejne warstwy aż do uzyskania pożądanego efektu, ponieważ gdy nałożymy różu za dużo to ciężko jest to już naprawić.  (jak dokładnie nakładać róż opisałam tu klik)Na koniec mały akcent - rozświetlacz - nakładamy go nad różem, na szczyt kości policzkowych, odrobinę również pod łukiem brwiowym oraz nad centralną częścią ust (przecież wszystkie chcemy mieć seksowne usta). Ah... i jeszcze brwi... Grzebyczkiem wyczesujemy je, potem malujemy delikatnymi, pociągłymi ruchami i ja jeszcze te zewnętrzne włoski pociągam woskiem (który jest z drugiej strony mojej kredki do brwi co jest bardzo wygodne), bo w trakcie dnia lubią mi się przemieszczać i wygląda to wtedy brzydko :p 
Gotowe

Kilka uwag 
  • nie wykonuję pełnego makijażu oczu bo po całym dniu taki makijaż lubi wyglądać nieestetycznie, cienie czasem zbierają się w załamaniu powieki, kolory się ze sobą zlewają i nie wygląda to już tak ładnie jak rano
  • nie maluję dolnej powieki, ponieważ często łzawią mi oczy i wszystko się rozmazuje (jeśli Wy chcecie to jak najbardziej możecie)
  • nie zawarłam w tym makijażu ust, ponieważ chyba żadna z nas nie nosi szminki cały dzień na ustach (a do tego makijażu możecie w sumie wybrać każdą szminkę w tonacji nude lub błyszczyk)
  • nie nakładam podkładu na całą twarz, ponieważ moja skóra tego nie potrzebuje, a makijaż wykonany jak wyżej wygląda bardziej lekko i świeżo niż z podkładem - zdaję sobie jednak sprawę z tego, że wiele z Was pewnie używa podkładu na całą buzię, jeśli macie niedoskonałości do ukrycia nie rezygnujcie z tego i potem po prostu przypudrujcie twarz i postępujcie dalej zgodnie z opisem
Gdyby coś było nie jasne piszcie!

Kilka zdjęć 






Użyte przeze mnie do tego makijażu cienie to:
verve (czwarty od prawej), ydk (trzeci od prawej) oraz blackout (pierwszy od prawej)


Postanowiłam wrzucić jeszcze zdjęcie różu Chanel użytego do tego makijażu bo jest piękny :p







2 komentarze:

makijaż

Róż na policzkach - jak go nakładać, aby wyglądał naturalnie i świeżo?

15:29 Unknown 1 Comments

Ostatnio przyjaciółka powiedziała mi, że nie używa różu, gdyż jej twarz i bez tego ciągle się rumieni, a ponadto obawia się, że nie potrafi tego poprawnie zrobić i wybrać odpowiedniego dla siebie koloru. Myślę, że części z Was również może dotyczyć ten problem, dlatego chcę opowiedzieć Wam o tym jak nakładać róż i jak go wybrać, aby nie wyglądać śmiesznie. Zapraszam do czytania.

Róż, może być kosmetykiem cudotwórcą, ale może też okazać się naszym największym koszmarem. Nie będę tutaj mówić o kolorach, gdyż uważam, że to osobna kwestia na osobny post. Chciałabym skupić się natomiast na konsystencji wybieranych przez nasz róży oraz na sposobie ich nakładania

Przyzwyczajone jesteśmy do róży w kamieniu, tych również najłatwiej się używa. W dzisiejszych czasach na półkach sklepowych pojawiły się jednak inne konsystencje - tinty, róże w kremie oraz sypkie. Co dla kogo?
Róże w kremie - przede wszystkim dla cer suchych oraz mieszanych z suchymi policzkami (bo nie wysuszają dodatkowo)  i mało problematycznych (ponieważ lubią podkreślać niedoskonałości)
Róże w kamieniu - dla cer mieszanych i tłustych (nie spłyną w ciągu dnia), dla mało wprawnej ręki oraz dla wiecznie spóźnionych (bo szybko się je nakłada)
Róże sypkie - dla cer tłustych oraz mieszanych (bo nie spłyną), dla lubiących makijaż mineralny, dla tych co mają odrobinę więcej czasu
Tinty - dla wprawionych w bojach :p (najlepiej na początku wymieszać z podkładem i w ten sposób stopniować efekt bo łatwo zrobić sobie krzywdę)

Jak nakładać róż? 
Istnieje wiele teorii, jedne odnoszą się do kształtu twarzy, inne do tego co chcemy w niej wymodelować. Moim zdaniem róż powinien wyglądać przede wszystkim naturalnie! Dlatego osobiście stosuję metodę uśmiechania się do lusterka :p Nakładam róż na centrum policzków (najbardziej wystającą część twarzy), a następnie przeciągam go w stronę uszu. Tu ważna uwaga, jeśli po uśmiechnięciu się macie szczyt kości policzkowej bardzo blisko nosa to zaczynajcie nakładać róż raczej troszeczkę z boku tej "górki", tak aby po zaprzestaniu uśmiechania się nie było plamy, tylko ładny rumieniec :)  Każdy ruch pędzlem wykonuję w tę samą stronę (od środka policzka do ucha). Ważne, aby róż nakładać warstwami tzn. na początku nabieramy na pędzel troszeczkę, otrzepujemy pędzel o rękę i dopiero wtedy nakładamy na policzek. Jeśli efekt jest za słaby - powtarzamy czynność. Robimy to bardzo delikatnie bo dociskanie pędzelka do policzka może spowodować tylko plamy i nic dobrego.

Kilka wskazówek
  • jeśli się naturalnie rumienicie, zadbajcie o odpowiednią pielęgnacje, dość kryjący podkład i nie zbyt dużą ilość różu! 
  • jeśli chcecie aby efekt był jeszcze bardziej naturalny, dla wyglądu typu "ja i róż? nieee... nigdy" rozmazujemy na koniec róż na krawędziach - od strony nosa pudrem sypkim; powyżej różu odrobiną rozświetlacza w kamieniu; pod różem pudrem lub odrobiną bronzera bez drobinek. 
  • polecam wybieranie róży leciutko migoczących, ale nie ze zbyt dużą liczbą drobinek (bo na co dzień będziecie wyglądać jak choinka) lub matowych (te są bardzo bezpieczne).
  • róże w kremie nakładamy stemplując - jedna większa kropka w centrum policzka i dwie małe na linii w stronę ucha. Następnie delikatnie rozcieramy, dla bardziej naturalnego efektu postępujemy jak wyżej.
  • tinty jak już mówiłam najpierw najlepiej wymieszać z odrobiną podkładu na ręce i dopiero nałożyć na buzię.


Czego unikamy?

  • nie konturujemy buzi różem, to ma być prawie nie zauważalny element makijażu, a nie wielka plama na środku policzka.
  • nie stosujemy różu jak bronzera czyli pod kością policzkową. Wygląda to tandetnie i od razu zdradzi, że nie jesteście wprawione w malowaniu (nie wspominając o tym, że wygląda nienaturalnie bo rumieniec normalnie nie pojawia nam się raczej pod policzkiem).
  • pamiętamy, żeby róż dobrze rozetrzeć na brzegach i żeby nie było go za dużo (skutkuje plamami)
Na koniec dodam jeszcze, że wiele osób uważa, że nie opłaca się inwestować w drogi róż. Nie zgodzę się z tym. Róż jest bardzo wydajnym kosmetykiem, posłuży nam na długo, a jeśli jest dobry jakościowo to nie zejdzie z naszej buzi przez cały dzień. Zwróćmy uwagę, że jest to bardzo ważny element makijażu, ponieważ dodaje cerze świeżości i młodzieńczego wyglądu, a która z Nas nie chce wyglądać pięknie i młodo? Zachęcam więc do stosowania różu codziennie! 



1 komentarze:

izotretynoina,

Co pomoże na popękane usta?

17:24 Unknown 14 Comments


Jednym z najbardziej dokuczających skutków zimy, wiatru i słońca są popękane usta. Jak temu zapobiec?

Po pierwsze nie oblizujemy ust! To sprawia tylko, że jeszcze bardziej się wysuszają! 

Po drugie - nie obskubujemy suchych skórek - to powoduje powstawanie małych ranek i dalsze łuszczenie się naskórka czerwieni wargowej. W konsekwencji otrzymujemy pogorszenie stanu naszych ust. Dodatkowo wraz z brudnymi palcami pakujemy w te ranki również bakterie, co może powodować zakażenia ust - a tego oczywiście nie chcemy!

Po trzecie - nawilżamy! To najważniejsze co powinniśmy robić. Aby zapobiec łuszczeniu się warg i ich przesuszeniu musimy pomóc troszkę naturze i dbać o to, aby usta były zawsze posmarowane pomadką ochronną. Jak wiadomo wśród nich są lepsze i gorsze. Przybliżę Wam tu kilka moich typów!

Mój absolutny numer 1

Nie jest to najpopularniejsza pomadka na świecie - a szkoda bo jest świetna! Bije na głowę wszelkie Uriage, Nuxe, Nivea, Vaseline, Neutrogenę. Ma świetny miętowy zapach. Po posmarowaniu nią ust czujemy ukojenie (mentol w niej zawarty daje nam przyjemne uczucie chłodzenia), a zapach naszych ust jest obłędny :p Pomadka utrzymuje się na ustach dość długo, wargi pięknie błyszczą i przy regularnym stosowaniu są utrzymane w doskonałej kondycji . W dodatku możemy jej używać nawet wtedy, gdy mamy brudne ręce bo jest wysuwana (co nie oznacza wcale, że mniej skuteczna). A co jest w tym najlepsze? Pomadka kosztuje 10 zł! Możecie ją znaleźć w superpharm oraz dobrych aptekach.

Numer 2

Ten egzemplarz polecam szczególnie na noc. Właściwości podobne do tej księżniczki u góry ale... mamy tutaj skoncentrowaną moc naprawiającą nasze usta. Przyjemne uczucie chłodzenia pozwala nam spokojnie zasnąć po męczącym dniu. Minusem jest to, że trzeba nakładać ją palcem, jednak na użytek domowy jak najbardziej polecam :) Plus to większa wydajność niż Blistex Med Plus a cena jest prawie taka sama.

Numer 3

Balsam do ust powszechnie chwalony. Ja również pochwalę, bo w sumie nie ma się do czego przyczepić jeśli chodzi o jej właściwości pielęgnacyjne. Minusem za to, w porównaniu do powyższych, jest cena - około 37zł. Moim zdaniem nie ma sensu przepłacać. Tutaj zapach neutralny. Konsystencja półpłynna (podobna do tej w balsamie do ust Neutrogeny). Na minus zaliczam jednak to, że gdy potrzymamy ją trochę w ciepłym miejscu i chcemy jej później użyć to najpierw wyciska sam przeźroczysty płyn, a właściwy balsam dopiero później. Domyślam się, że chodzi o jakieś rozwarstwienie składników, ale sądzę, że za tą cenę, nie powinno się to zdarzać. Nie można jej jednak zarzucić, że nie odżywia ust. Robi to i to świetnie! Więc polecam :)

A czego nie polecam? 
Pomadki Nuxe... na wysuszone usta się zupełnie nie sprawdza.
Innych Blistexów - na bardzo spękane usta są niestety za słabe (szczególnie dotyczy to tych z Was, które leczą się izotretynoiną).
Pomadek Nivea - żadnych, ani tych w słoiczku ani w sztyfcie. Może na troszkę popękane usta się nadadzą, ale do regeneracji to absolutnie. Są zbyt słabe.

A Wy macie swoje ulubione, niezawodne pomadki do ust? 







14 komentarze:

makijaż,

Serum do rzęs Eveline Argan Oil SOS Lash Booster - to dobry wybór :p

13:07 Unknown 10 Comments


Ostatnio zwrócił moją uwagę fakt, że to serum ma bardzo niską ocenę na wizażu. Ja używam go od roku i moim zdaniem ta ocena jest całkowicie niesprawiedliwa. Dlaczego? Przekonajcie się!

Jedyną rzeczą, do której w tym wypadku mogę się przyczepić jest nazwa - serum. Słowo to kojarzy Nam się z czymś co nakładamy na noc i powinno mieć właściwości odżywcze. Jakieś tam na pewno ma, gdyż ja zauważyłam po nim poprawę kondycji rzęs, jednak osobiście używam go inaczej niż zaleca producent - jako bazę pod tusz. I tu zaczyna się magia. Serum ma białą, lekką konsystencję. Nałożone pod tusz sprawia, że rzęsy wyglądają na dłuższe, gęstsze oraz idealnie rozdzielone. Nadaje się pod każdy tusz. Trzeba tylko popracować nad tym, aby nakładać na niego maskarę naprawdę od razu po nałożeniu serum. Później, gdy serum już trochę przyschnie, tusz nakłada się dość opornie i zostawia grudki (a nie o to Nam przecież chodzi). 

Moim zdaniem ta wersja jest dużo lepsza od wysoko na wizażu ocenianej tej:


Ta co prawda coś tam poprawiała jako baza pod tusz, ale na pewno nie tak spektakularnie jak Argan Oil. 

Zaznaczam jednak, że jeśli chodzi o właściwości odżywcze, pielęgnacyjne, zagęszczenie rzęs, ich wydłużenie lub pogrubienie to absolutnie to serum w tej roli nie działa. Na dobrą sprawę moim zdaniem ani jedno ani drugie. Jedyne co oba robią to wspomagają tusz do rzęs. W tej roli sprawują się idealnie (moim zdaniem to czarno - złote lepiej) i właśnie dlatego je polecam!


Jakie są Wasze doświadczenia z tymi produktami? 





10 komentarze:

makijaż

Recenzja - Loreal Super Liner Perfect Slim

13:23 Unknown 0 Comments


Dziś, w ten piękny wiosenny dzień przychodzę do Was z najmodniejszym w tym sezonie niebieskim kolorem na powiekach. Przejrzałam mnóstwo różnych produktów wielu marek zanim znalazłam ten, który wydał mi się idealny. Po naprawdę szeroko zakrojonych poszukiwaniach zdecydowałam się w końcu na zakup Loreal Super Liner Perfect Slim, głównie dlatego, że kolor wydał mi się idealny oraz chciałam spróbować eyelinerów w pisaku, gdyż wcześniej nigdy mnie nie przekonywały. Co z tego wyszło? Przeczytajcie!

Zacznijmy może od kwestii technicznych. Na co dzień używam eyelinerów w żelu - uważam że makijaż nimi wykonany jest prosty, aplikacja przyjemna oraz trwałość zadowalająca. Tym razem mamy tutaj Super Liner, który jest w pisaku. Czy to dobrze? Hm... dla moich wrażliwych oczu absolutnie nie. Pomimo tego, że aplikacja jest łatwiejsza, ponieważ nie trzeba myć pędzelka za każdym razem to jednak nie pozostanę fanką pisaków. Po pierwsze dlatego, że przy pisakach trzeba mocniej docisnąć rysik do powieki, co ją podrażnia i przynajmniej w moim przypadku powoduje łzawienie oka w zewnętrznym kąciku (które btw. utrzymywało się u mnie potem cały dzień!). Po drugie bardzo ciężko jest ładnie wyciągnąć kreskę na zewnątrz. Naprawdę BARDZO CIĘŻKO. Powiedziałabym, że jestem dość wprawiona w robieniu kresek, jednak tym eyelinerem wyciągniecie kreski graniczy z cudem. Płyn nie dociera do końca rysika przez co musimy najpierw rozprowadzić trochę kosmetyku na dłoni a następnie zamoczyć w tym czubek i przenieść na powiekę. Dla mnie kompletnie mija się to z celem szybkiej aplikacji i chyba nie o to w tych pisakach chodzi...

Jeśli natomiast chodzi o jego właściwości - tu nie można narzekać. Super Liner ma piękny, żywy kolor, nie kruszy się, nie ściera (chyba, że pod wpływem łez, ale nie jest to kosmetyk wodoodporny więc się nie czepiam), nie odbija się na górnej powiece (jeśli oczywiście damy mu 15 sekund na zaschnięcie po pomalowaniu). Fakt, że nie zasycha od razu jest super korzystny, ponieważ gdy coś nam nie wyjdzie można to jeszcze naprawić :) 

Podsumowując - kupiłam ze względu na kolor i chęć wypróbowania czegoś nowego. Pozostanę jednak przy eyelinerach o żelowej konsystencji. Super Liner Loreala ma piękny kolor, ale niestety ten pisak to nie jest ich najlepszy wynalazek. Nie można jednak mu odmówić tego, że na powiekach wygląda moim zdaniem cudownie (zdjęcia poniżej). Sposób aplikacji niestety go dyskwalifikuje :(




A co Wy myślicie na temat tego eyelinera? Macie swoich niebieskich ulubieńców?



0 komentarze:

must know,

Clarisonic Mia 2 - szczotka cud czy bubel?

17:56 Unknown 0 Comments


Dziś postanowiłam przedstawić Wam moją recenzję szczotki Clarisonic Mia 2. 

Zacznijmy może od tego co obiecuje producent:

Szczoteczka Clarisonic wykracza poza funkcję samej tylko szczoteczki, stając się urządzeniem stymulującym skórę: usuwa sześciokrotnie więcej zanieczyszczeń niż przy użyciu rąk, zmniejsza pory i już po dwóch tygodniach stosowania przywraca promienny blask cery, optymalnie poprawia wchłanianie produktów pielęgnacyjnych i w znaczącym stopniu zwiększa ich skuteczność.

Co ja sądzę?
Posiadam szczoteczkę od maja 2014 roku. Cena regularna jest moim zdaniem dość wysoka (ja swoją kupiłam na promocji w sephorze - 20%).  Szczotka jest bardzo poręczna, bateria trzyma dość długo i można jej bez problemu używać pod prysznicem oraz zabierać na wyjazdy. Mamy do wyboru 4 rodzaje końcówek:
  • bardzo delikatna
  • wrażliwa
  • normalna
  • do skóry o rozszerzonych porach
Z tego co wiem standardowo do szczoteczki jest dodawana końcówka do skóry wrażliwej i taką też posiadam. Urządzenie jest zaprogramowane tak aby każdą część twarzy czyścić przez określoną ilość czasu. Daje nam znać wibracjami kiedy czas na określoną partię buzi się skończył i wtedy przechodzimy do następnej :) Szczoteczki możemy używać raz (wieczorem) lub dwa razy dziennie. Bateria ładuje się jakby "na magnez", ładowarka jest mała i poręczna, łatwo ją wszędzie zabrać. To by było na tyle jeśli chodzi o wiadomości czysto techniczne. Przejdźmy teraz do tego co Was najbardziej interesuje, czyli działanie!

Używałam jej 2 razy dziennie, rano i wieczorem. Po miesiącu zauważyłam dużą poprawę stanu skóry (wcześniej zmagałam się z licznymi niedoskonałościami), wszystkie powierzchowne niedoskonałości zagoiły się. Pozostały jednak te głębokie co w końcu zaprowadziło mnie do dermatologa i na leczenie izotretynoiną... Jednak używałam szczoteczki do końca sierpnia - z uwagi na leczenie Aknenorminem zrezygnowałam na czas leczenia z Clarisonica, ale jak tylko skończę (a to już za 2 tygodnie!) to na pewno do niej wrócę! Dlaczego? Bo:
  • doskonale usuwa makijaż
  • masuje naszą skórę co jest mega przyjemne i odprężające wieczorem
  • codzienny masaż tą szczotką zapobiega powstawaniu zmarszczek, pobudza krążenie skóry twarzy
  • rozjaśnia cerę (wszystkie przebarwienia i pozostałości po pryszczach szybciej schodzą)
Czy warto wydać na nią aż ponad 600 zł? Moim zdaniem tak. To inwestycja w naszą skórę, której na pewno nie pożałujemy. Jeśli boicie się tego, że macie wrażliwą skórę - nie bójcie się. Urządzenie jest bardzo delikatne i prawidłowo używane nie powinno zrobić Wam krzywdy. Myślę, że wiele efektów działania tej szczotki nie będzie widocznych od razu np. jej działanie przeciwzmarszczkowe czy dobroczynny wpływ codziennego masażu na kondycję naszej cery, jednak podczas tych 3 miesięcy kiedy jej używałam zdecydowanie nastąpiła u mnie poprawa stanu skóry, rozjaśniła się, pory były zmniejszone i nie przetłuszczała się już tak bardzo. 
Nie liczmy jednak na cud - pory będą zwężone, ale gdy przestaniemy jej używać znów się rozszerzą. Zaskórniki jak były - tak będą. 
Co mnie więc przekonuje?
Przede wszystkim to co napisałam wyżej oraz fakt, że wierzę, że po użyciu tej szczotki (dokładne zmycie makijażu + masaż skóry) wszystkie składniki które na nią nakładam wchłaniają się lepiej :)

Podsumowując - to droga impreza i nie uważam, że to must have, ponieważ to samo można osiągnąć stosując muślinową ściereczkę lub masując buzię codziennie ale... z tą szczotką zdecydowanie łatwiej dbać o skórę. Polecam przede wszystkim do skóry problematycznej, trądzikowej, z przebarwieniami, osobom z poszarzałym kolorytem oraz kobietom po 30, które chcą zatrzymać młodość na dłużej, a ciągłe życie w biegu im tego nie ułatwia :p

Macie jakieś doświadczenia z tą szczotką lub z podobnymi? Co o nich sądzicie?

0 komentarze:

tutoriale

Makijaż - morska kreska na górnej powiece :)

11:39 Unknown 0 Comments



Dziś mam dla Was prosty makijaż z morską kreską na górnej powiece. Wykonanie jest banalnie proste, a morska kreska idealnie podkreśla kolor zielonych i niebieskich oczu! Nie jest to jakiś szczyt makijażowych możliwości, ale w momencie kiedy spieszycie się do pracy/ na uczelnie uważam, że to idealny szybki makijaż na wiosnę :) 

Oto co robimy:

1. Na całą powiekę nakładamy jasny, cielisty cień (fajnie jak jest trochę opalizujący)

2. Na górną powiekę, wzdłuż linii rzęs, dość grubą kreską nakładamy cień w grubej kredce w morskim kolorze - mój to Lovely eye shadow pencil kolor nr 4 - śmiesznie tani (coś koło 6 zł)

3. Wzdłuż linii rzęs nakładamy cieniutką kreskę czarną kreskę - tylko na linii rzęs i do linii rzęs - nie wychodzimy poza ich linię ani w wewnętrznym ani w zewnętrznym kąciku oka

4. Czarną kreskę rozcieramy skośnym pędzelkiem do góry razem z niebieską tak, aby ładnie się ze sobą złączyły. Dodatkowo w zewnętrznym kąciku wyciągamy te roztarte razem cienie w taki sposób aby stworzyła się coraz cieńsza linia (coś jak linia eyelinera) dzięki temu powiększymy oko :p

5. Beżowy cień z góry rozcieramy odrobinę ku dołowi alby ładnie zlał się z całością

6. Na dolną powiekę do mniej więcej 1/3 jej długości nakładamy również ten sam morski cień i rozcieramy skośnym pędzelkiem do połowy długości dolnej powieki.

7. Tuszujemy rzęsy i gotowe :)


Co sądzicie?


0 komentarze:

makijaż

Paletka cieni Sleek - recenzja

20:21 Unknown 0 Comments


Dziś recenzja uwielbianych przez wielu paletek cieni Sleek

W mojej osobistej kolekcji znajdują się dwie - Au naturel oraz Oh so special. Oh so special to ta na obrazku powyżej. Są to bardzo obecnie modne kolory w odcieniach zgaszonych róży, pastele. Idealne do stworzenia lekkiego, świeżego wiosennego looku :) Mamy tu 2 brokatowe cienie - granat oraz fiolet (jak dla mnie tylko do roztarcia kreski, ale dziewczynom o niebieskich oczach mogą posłużyć do zrobienia kreski). Au nautrel to klasyczne brązy i beże, posłużą nam idealnie do stworzenia naturalnego, stonowanego makijażu, ale również ciemniejszego na "wielkie wyjście". W tej paletce również znajdują się 2 brokatowe cienie (jeden średni brąz i drugi ciemny) - idealnie do wykończenia makijażu w zewnętrznym kąciku oka. Dla posiadaczek zielonych oczu (jak ja) też znajdzie się tu coś co jest rzadkością w innych tego typu paletkach - mamy tu ciemny zielony cień, taka trochę zgniła trawa (drugi od lewej w dolnym rzędzie), który idealne podkreśla zielone oczy! Możemy dodać go na dolną powiekę do wykończenia wieczorowego makijażu. Możemy nim rozetrzeć kreskę eyelinera dla bardziej smoky efektu, możemy również nałożyć zamiast eyelinera na górną powiekę, gdy robimy makijaż "na szybko". Muszę przyznać, że to chyba mój ulubiony cień z całej paletki.


Zalety tych cieni to przede wszystkim trwałość oraz idealne dobranie kolorów w paletce. Uczciwie powiem, że nie ma w nich cieni, których nie używam. Każdy z nich do czegoś się nada :p Cienie łatwo się blenduje - przydymione oko nie jest tu żadnym problemem i nawet niezbyt wprawne w tej kwestii dziewczyny na pewno dadzą sobie radę. Cienie trzymają się na oczach około 10 h. Ważne jest to, że kolory nie zlewają się ze sobą podczas dnia tak jak ma to miejsce np. w przypadku cieni z paletki Naked. Cena w relacji do jakości jest moim zdaniem śmiesznie niska. Jedyna wada to fakt, że szybko się zużywają - jeśli codziennie używamy tych samych cieni to moim zdaniem 2-3 miesiące to maksymalny termin ich zużycia, szczególnie jeśli chodzi o jaśniejsze kolory, które nakładamy na całą powiekę.

Podsumowując - jeśli zastanawiacie się nad kupnem - kupujcie. To nie będą pieniądze wyrzucone w błoto :)


0 komentarze:

makijaż

Vichy Dermablend - recenzja

18:08 Unknown 0 Comments


Jest to podkład wielozadaniowy. Po pierwsze, jako produkt apteczny raczej nie powoduje alergii ani podrażnień. Po drugie jest bardzo kryjący, więc jeśli mamy blizny, przebarwienia, trądzik, piegi oraz pieprzyki będzie to idealny wybór! Nałożony odpowiednią techniką zakryje większość niedoskonałości. 2 podstawowe kroki przy nakładaniu tego podkładu:
1. Nakładamy go OD RAZU na krem nawilżający (tak aby nie zdążył się jeszcze do końca wchłonąć) - wtedy podkład ładnie wtopi się w naszą skórę. Zapobiega to powstawaniu plam i zbytniej widoczności podkładu.
2. Nakładamy go palcami wklepując w newralgiczne miejsca - nie radzę nakładać go pędzlem, ponieważ wtedy trudniej stapia się on ze skórą. Nie polecam również nakładania go na całą twarz ponieważ stworzy efekt maski - nie ukrywajmy - jest to podkład bardzo bardzo kryjący
Na to wszystko oraz na całą twarz polecam nałożyć cieniutką warstwę pudru w Waszym odcieniu (osobiście lubię Bourjois Healthy Balance)
Tak wykonany makijaż trzyma się cały dzień, można nawet pływać na basenie :D
Wada - cena... jest niestety dość drogi ponieważ kosztuje około 80zł w zależności od apteki, ale za to otrzymujemy naprawdę super krycie, trwałość oraz pewność, że nie zaszkodzi nawet delikatnej i skłonnej do podrażnieńskórze.
Drugi minus to gama kolorów - jest naprawdę uboga, ponieważto tylko 4 odcienie. Ja osobiście używam najjaśniejszego w kolorze Opal ale nie jest to kolor dla totalnie bladolicych...

Podsumowując - dla tych którzy borykają się z niedoskonałościami, naczynkami, bliznami jak najbardziej na tak!. Pamiętajmy jednak, że jest to produkt mocno kryjący więc dla osób, które oczekują tylko lekkiego ujednolicenia kolorytu polecałabym mniej kryjące i lżejsze podkłady :)

Próbowałyście tego podkładu? Co sądzicie na jego temat?


0 komentarze:

izotretynoina

Jaki podkład wybrać przy leczeniu Izotretynoiną?

17:58 Unknown 8 Comments


Podczas mojej terapii izotretynoiną szukałam długo odpowiedniego podkładu. Przetestowałam ich kilkanaście a tu polecę Wam kilka z tych, które okazały się najlepsze!

Moim numerem 1 będzie podkład Vichy Dermablend

Jego największą zaletą jest to, że przykrywa wszystkie niedoskonałości. Jak wiadomo podczas leczenia lekami takimi jak Izotek, Roacutan, Acnenormin, Cureacne na początku występuje wysyp niedoskonałości (czego nie da się niczym zakryć tak do końca), a następnie, gdy niedoskonałości już schodzą pozostają przebarwienia i czasem blizny, które goją się dość opornie i powoli. I na tę fazę właśnie najlepiej zaradzi ten podkład! Nałożony odpowiednią techniką zakryje większość niedoskonałości. 2 podstawowe kroki przy nakładaniu tego podkładu:
1. Nakładamy go OD RAZU na krem nawilżający (tak aby nie zdążył się jeszcze do końca wchłonąć) - wtedy podkład ładnie wtopi się w naszą skórę. Zapobiega to powstawaniu plam i zbytniej widoczności podkładu o co niestety łatwo przy leczeniu izotretynoiną z uwagi na to, że skóra jest bardzo sucha, a podkład jest BARDZO napigmentowany.
2. Nakładamy go palcami wklepując w newralgiczne miejsca - nie radzę nakładać go pędzlem, ponieważ wtedy trudniej stapia się on ze skórą. Nie polecam również nakładania go na całą twarz ponieważ stworzy efekt maski - nie ukrywajmy - jest to podkład bardzo bardzo kryjący
Na to wszystko oraz na całą twarz polecam nałożyć cieniutką warstwę pudru w waszym odcieniu (osobiście lubię Bourjois Healthy Balance)
Tak wykonany makijaż trzyma się cały dzień, można nawet pływać na basenie :D
Wada - cena... jest niestety dość drogi ponieważ kosztuje około 80zł w zależności od apteki, ale za to otrzymujemy naprawdę super krycie, trwałość oraz pewność, że nie zaszkodzi naszej delikatnej i skłonnej do podrażnień podczas leczenia skórze.
Drugi minus to gama kolorów - jest naprawdę uboga bo to tylko 4 odcienie. Ja osobiście używam najjaśniejszego w kolorze Opal ale nie jest to kolor dla totalnie bladolicych...

Nr 2 to Bare Minerals
Jest to podkład mineralny, który na pewno nie zaszkodzi naszej wrażliwej w tym okresie skórze. Zapewnia dobre krycie (porównywalne do tego z Dermablend). Skłaniałabym się ku niemu na miejscu osób, które mają problemy z alergiami, gdyż jest to produkt, który raczej na pewno ich nie spowoduje. Jak go nakładać?
1. Nakładamy krem nawilżający dość grubą warstwą. Czekamy, aż troszkę się wchłonie i nakładamy podkład. Potrzebujemy do tego 2 pędzli (które są dołączone do zestawu starting kit, gdy kupujemy podkład po raz pierwszy). Wysypujemy odrobinę pudru na wieczko (przed odrobinę rozumiem tyle ile mieści się ziarnku kukurydzy). Najpierw używając pędzla z bardziej zbitym włosiem (większego) wykonujemy koliste ruchy po wieczku, aby nabrać podkład, a później nakładamy go na najbardziej problemowe miejsca wykonując wiele okrężnych, delikatnych ruchów. 
2. Bierzemy pędzel z mniej zbitym włosiem (mniejszy), wysypujemy znów odrobinę podkładu na wieczko, nabieramy na pędzel, a następnie omiatamy całą twarz. 
3. Spryskujemy buzię wodą termalną (ja mam akurat z Avene, ale polecam też z LRP lub z Vichy)
Ten sposób nakładania podkładu umożliwia nam uzyskanie grubszej warstwy podkładu na miejscach problematycznych, a cienkiej tam gdzie nie mamy zbyt dużo do zakrywania i celem jest tylko ujednolicenie cery :)
Podkład w zestawie starting kit kosztuje około 200zł, co wydaje się dość drogą imprezą jednak zwróćmy uwagę, że dostajemy tam co prawda mini wersje, ale za to dwóch kolorów (letniego i zimowego), bronzer oraz bazę i 3 pędzle - z grubym włosiem, z cienkim włosiem oraz do nakładania korektora (do czego wykorzystujemy ten sam podkład). Jest to naprawdę dobra inwestycja, bo podkład jest mega wydajny i starcza spokojnie na pół roku (małe opakowanie) a to pełnowymiarowe duże, które kupujemy później za około 100zł na rok!
Nie mamy tu również problemu z doborem koloru, gdyż podkład łatwo stapia się ze skórą i 1-2 tony różnicy to nie jest w tym wypadku żaden problem.

Nr 3 to Lancome Teint Miracle

To nie jest podkład apteczny, ani taki który zawiera moc minerałów. Może uczulać i podrażniać. Ja jednak nie mam żadnego problemu z jego stosowaniem :p Polecam bo skóra dzięki niemu jest naprawdę piękna. Rozświetla, nie wysusza i sprawia że wyglądamy na wypoczęte, świeże i piękne. Dobrze kryje, bez efektu maski. Spróbujcie - nic Wam nie szkodzi, a podkład jest naprawdę cudowny. Koszt około 170zł - ale warto! Nie tylko przy leczeniu izotretynoiną, ale również po!

Nr 4 to Pharmaceris delikatny fluid intensywnie kryjący

Jest to idealny podkład na tą pierwszą, najgorszą fazę leczenia izotretynoiną. Skóra się wtedy okropnie łuszczy, jest obolała, wrażliwa, są na niej ropne zmiany. Ten podkład jest trwały, nie wysusza, nie szczypie i nie podrażnia. Jest delikatny dla naszej skóry i mam wrażenie, że stworzony na tę okazję. Dobrze kryje (choć nie tak jak dermablend). Cena zachęca bo to około 35-40zł, czasem na promocji można kupić dużo taniej. Wypróbujcie bo to nie majątek, a moim zdaniem warto. Dodatkowy plus za to, że jest w pompce co chroni przed dostawaniem się tam bakterii :)

Macie jakiś swoich ulubieńców, którzy pomogli Wam w zakrywaniu niedoskonałości podczas leczenia izotretynoiną? Podzielcie się swoimi opiniami!




8 komentarze: